„Sąd cenzuruje historyków”

25 marca 2010 r. w numerze 71 dziennika „Rzeczpospolita” Piotr Gontarczyk w artykule „Sąd cenzuruje historyków” powraca do wyroku sądu lustracyjnego w sprawie Lecha Wałęsy.

Publikacja: 08.04.2010 01:41

Stwierdza w nim, że sąd ten „nie zajmował się kwestią, czy przywódca „Solidarności” był zarejestrowany jako tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa” i uznaje, że „orzeczenie sądu lustracyjnego w sprawie Lecha Wałęsy z 2000 r. jest mało wiarygodne”.

Otóż informuję, że sąd nie tylko, że zajmował się kwestią rejestracji Lecha Wałęsy, to fakt jej istnienia potwierdził w swoim orzeczeniu jako oczywisty w świetle zgromadzonych dowodów. Uznał natomiast, że brak innych wiarygodnych dowodów potwierdzających rzeczywistą współpracę Lecha Wałęsy ze Służbą Bezpieczeństwa.

Pan Piotr Gontarczyk świetnie o tym wie – nie tylko jako historyk pracujący w IPN, ale przede wszystkim jako uczestniczący w postępowaniu lustracyjnym w sprawie Lecha Wałęsy współpracownik ówczesnego zastępcy rzecznika interesu publicznego. Ten zaś w przytomności Piotra Gontarczyka nie wnosił o uznanie Lecha Wałęsy za kłamcę lustracyjnego, a o umorzenie postępowania. Wydanego orzeczenia, stwierdzającego prawdziwość oświadczenia lustracyjnego Lecha Wałęsy, rzecznik nie zaskarżył. Należy rozumieć, że uznał jego rzetelność. W przeciwnym razie miał obowiązek wnieść odwołanie.

W świetle powyższego mało wiarygodne wydają się dzisiejsze twierdzenia i opinie autora artykułu, a nie ówczesny pogląd sądu, że sam fakt rejestracji nie jest wystarczający do przyjęcia, że osoba zarejestrowana była tajnym i świadomym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa.

[i]—sędzia Sądu Apelacyjnego Paweł Rysiński [/i]

[srodtytul]Odpowiedź autora[/srodtytul]

1) Pan Paweł Rysiński (najważniejszy członek składu orzekającego w tej sprawie) twierdzi, że Sąd Lustracyjny w 2000 r. uznał fakt rejestracji Lecha Wałęsy w charakterze TW „Bolek” za „oczywisty w świetle zgromadzonych dowodów”.

Treść tego rozstrzygnięcia została opublikowana w książce Sławomira Cenckiewicza i niżej podpisanego „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii”. Jego kluczowy fragment głosi: „nie można (…) ustalić z całą pewnością, (…) czy zapisy dotyczące TW „Bolek” w rejestrach SB są zapisami prawdziwymi, czy powstały w czasie rzeczywistym, a nie znacznie później, dla potrzeb kompromitacji Lecha Wałęsy” (s. 574 – 575). Słowa pana sędziego mijają się więc z prawdą.

2) Sędzia Rysiński twierdzi, że wydał wiarygodne rozstrzygnięcie w tej sprawie. Używa przy tym argumentu, że „orzeczenia stwierdzającego prawdziwość oświadczenia lustracyjnego Lecha Wałęsy rzecznik nie zaskarżył. Należy rozumieć, że uznał jego rzetelność”.

Pan sędzia nie ma racji. Odwołanie nie zostało wniesione głównie dlatego, że ze względu na kalendarz stosownej ordynacji oznaczałoby ono automatyczne wyeliminowanie Lecha Wałęsy z wyborów prezydenckich, i to bez względu na wynik apelacji. To mogłoby naruszyć zagwarantowane mu konstytucją prawa.

Drugim argumentem „przeciw” była wyjątkowa nierzetelność (a nie: rzetelność) wspomnianego rozstrzygnięcia. W książce, po kilkunastostronicowej krytyce tegoż podsumowaliśmy: „po takim orzeczeniu sądu lustracyjnego [Kauba] miał prawo uważać dalsze postępowanie w tej sprawie za pozbawione jakiegokolwiek merytorycznego sensu. Sędzia Krzysztof Kauba zapowiedział więc, że nie będzie składał odwołania: „nie widzę możliwości wznowienia postępowania w sprawie Lecha Wałęsy. Myślę raczej o wyjaśnieniu tych spraw już przez historyków”„ (s. 274).

Niechęć sędziego Kauby do wniesienia apelacji można zrozumieć. Czasami po prostu ręce opadają.

3) W liście sędziego Rysińskiego nie widać zbyt głębokiej znajomości sprawy, w której orzekał, są za to uwagi dotyczące „przytomności Gontarczyka”. Nie wiem, czy tu takie argumenty przystoją. Pan sędzia sugeruje też, że jestem nieobiektywny jako „uczestniczący w postępowaniu lustracyjnym w sprawie Lecha Wałęsy współpracownik ówczesnego zastępcy rzecznika interesu publicznego”. Tymczasem ja w 2000 r. w ogóle nie uczestniczyłem w tym postępowaniu. Od sędziów można byłoby wymagać nieco większej odpowiedzialności za słowo.

Zwracam uwagę, że sędzia Rysiński nigdy nie podjął polemiki z wielopłaszczyznową krytyką orzeczenia w sprawie Lecha Wałęsy z 2000 r. zawartą w naszej książce. A padają tam nie tylko zarzuty merytoryczne dotyczące braku szacunku dla zasad logiki, przekręcania i zniekształcania oczywistych faktów. Jest dużo więcej. Chodzi o przemilczenie, tak na rozprawie, jak i w końcowym orzeczeniu, treści przesłanych sądowi tuż przed zamknięciem rozprawy akt śledztwa V Ds. 177/96, które dotyczyło okoliczności „zniknięcia” w latach 1993 – 1994 (przy czynnym udziale lustrowanego Lecha Wałęsy) wszystkich znanych wówczas dokumentów dotyczących TW „Bolek”. Brak odpowiedzi na takie zarzuty przez ostatnie dwa lata nie wymaga komentarza.

Jestem wdzięczny panu sędziemu za publiczne zabranie głosu w omawianej sprawie, bo treść jego listu wydaje się bezcenna. Trudno byłoby mi znaleźć lepsze dowody na moją tezę o braku jakichkolwiek merytorycznych powodów, by rozstrzygnięcia w sprawach historii oddawać w ręce polskich sądów.

[i]—Piotr Gontarczyk[/i]

Stwierdza w nim, że sąd ten „nie zajmował się kwestią, czy przywódca „Solidarności” był zarejestrowany jako tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa” i uznaje, że „orzeczenie sądu lustracyjnego w sprawie Lecha Wałęsy z 2000 r. jest mało wiarygodne”.

Otóż informuję, że sąd nie tylko, że zajmował się kwestią rejestracji Lecha Wałęsy, to fakt jej istnienia potwierdził w swoim orzeczeniu jako oczywisty w świetle zgromadzonych dowodów. Uznał natomiast, że brak innych wiarygodnych dowodów potwierdzających rzeczywistą współpracę Lecha Wałęsy ze Służbą Bezpieczeństwa.

Pozostało 88% artykułu
Publicystyka
Artur Bartkiewicz: Wybory do Parlamentu Europejskiego. Dlaczego tym razem Lewicy miałoby się udać?
Publicystyka
Roman Kuźniar: Czy rząd da się wpuścić w atomowe maliny?
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł