W swoim pierwszym wystąpieniu przed Zgromadzeniem Narodowym Bronisław Komorowski pokazał się jako polityk otwarty, gotów do rozmów z opozycją i dialogu. Potrafił oddać hołd zarówno zmarłemu tragicznie poprzednikowi, jak i innym ofiarom katastrofy spod Smoleńska. Bardzo dobrze, że piątkowe uroczystości w Sejmie poprzedziła minuta ciszy.
Nowy prezydent podkreślał, że jest zwolennikiem różnorodności, że demokracja oznacza spór, a nie jednomyślność. Zasugerował też, że Pałac Prezydencki może być miejscem spotkania różnych opcji politycznych. Komorowski wskazał, że zamierza dbać o poprawne stosunki z opozycją i nie chce być tylko prezydentem Platformy Obywatelskiej. Dobitnie zabrzmiały jego słowa, że pamięta o tych niemal ośmiu milionach Polaków, którzy oddali głosy na jego konkurenta.
To ważne i pozytywne deklaracje, chociaż, trzeba przyznać, towarzyszące im fakty nie napawają już takim optymizmem. Warto pamiętać, że w krótkim okresie, kiedy to Komorowski pełnił obowiązki prezydenta, podjął kilka ważnych decyzji, nie licząc się ze stanowiskiem opozycji i wbrew intencji śp. Lecha Kaczyńskiego. Podobnie od razu po zwycięstwie nominował do Krajowej Rady Radiofonii dwóch zaufanych współpracowników, co trudno uznać za wyraz troski o bezstronność i odpartyjnienie mediów publicznych. Trudno też zapomnieć, że jednym z istotnych powodów niepotrzebnej awantury o krzyż na Krakowskim Przedmieściu były zbyt pochopne słowa o jego przenosinach bez obietnicy upamiętnienia zmarłych. Dobrze, że Komorowski taką deklarację złożył tuż przed zaprzysiężeniem.
Bronisław Komorowski wiele razy podkreślał, że Polacy powinni być dumni ze swego państwa. Mówił też, że zarówno elity polityczne, jak i władze oraz społeczeństwo bez zarzutu zdały egzamin z tragedii smoleńskiej. Wydaje się, że nowy prezydent powinien się jednak wykazywać większym sceptycyzmem. Niemal codziennie widać słabości i zaniechania państwa; zarówno jeśli chodzi o przygotowanie wizyty Lecha Kaczyńskiego w Smoleńsku, jak i podczas prowadzonego później śledztwa.
Większość obserwatorów zwróciła uwagę na nieobecność na sali Jarosława Kaczyńskiego. Szkoda, że tak się stało. Po przegranych wyborach Kaczyński potrafił pogratulować zwycięstwa swemu przeciwnikowi. Jednak od końca kampanii prezydenckiej każda jego wypowiedź i gest robią wrażenie, jakby nie umiał się pogodzić z porażką. Jakby nie umiał się dostosować do powszechnie akceptowanych reguł. Walka z PO i Komorowskim przestała być dla Kaczyńskiego – można się obawiać – kwestią gry politycznej, a stała się sprawą życia i śmierci. Nawet jeśli da się zrozumieć jego emocje, nie wróży to dobrze na przyszłość.