Nadal mieszkańcy terenów zachodnich w większym stopniu korzystają z usług finansowych. Osoby zamieszkujące obszary wschodnie rzadziej sięgają po kredyty. Inwestorzy zagraniczni wybierają Dolny Śląsk, a nie Warmię i Mazury.
I trudno im się dziwić. Infrastruktura na wschodzie Polski jest gorsza, a programy wsparcia dla tych terenów niewystarczające. Tymczasem to dobre drogi oraz wykształcona kadra są magnesem przyciągającym inwestorów. Akurat w tych dwóch dziedzinach rola państwa jest nie do przecenienia. Jeśli więc nie będzie rządowego wsparcia, to frustracja Polski prowincjonalnej będzie narastać.
Tych, którzy byli w miarę energiczni, ale nie widzieli dla siebie szansy, nie ma już w Polsce. Wyjechali. Do Wielkiej Brytanii, do Niemiec czy do innych krajów europejskich – szukać godnego życia. Reszta zanurza się powoli w apatii. Nie wierzą w nowe świetlane wizje kolejnych ekip rządzących, nie mają ochoty nawet brać udziału w wyborach. Choć, gdyby pojawił się populistyczny lider, obiecujący – jak niegdyś Andrzej Lepper – że zmiecie cały układ rządzący, mogliby mu uwierzyć.
Czy takie niebezpieczeństwo to nie wystarczający powód, aby jak najszybciej powstała autostrada lub choć dwupasmowa droga do Suwałk? Aby stworzyć specjalną strefę ekonomiczną w powiatach szydłowskim na Mazowszu i bartoszyckim w Warmińsko-Mazurskiem, gdzie bezrobocie przekracza aż 30 proc.?
Czy tego chcemy, czy nie, podział na Polskę A i B istnieje i przez najbliższe kilkanaście lat nie zniknie. Polski – nawet przy wsparciu Unii Europejskiej – na tak gigantyczny wysiłek nie stać. Ale można i trzeba krok po kroku te różnice zmniejszać. To się politykom opłaci. A na pewno opłaci się Polsce.