Kolejne polskie rządy konsekwentnie wykorzystywały armię do wzmocnienia pozycji kraju na arenie międzynarodowej. Decyzja o wysłaniu żołnierzy do Iraku, na początku w towarzystwie zaledwie pięciu innych krajów, i objęcie własnej strefy miały wzmocnić sojusz polsko-amerykański. USA jako jedyne supermocarstwo, nie tylko dysponujące militarną potęgą, ale i zdecydowane jej użyć, miało być dodatkową gwarancją bezpieczeństwa dla Polski. O tym, że NATO nie dawało dostatecznych gwarancji, świadczył m.in. brak tzw. planów na wypadek agresji, na któregoś z nowych członków Sojuszu.
Kiedy Warszawa zdała sobie sprawę z tego, że jej wsparcie jest niedoceniane w Waszyngtonie, postanowiła zagrać na dwóch fortepianach. Zamierzała dalej być lojalnym sojusznikiem USA, czego dowodem była gotowość do przyjęcia amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Ale jednocześnie próbowała udowodnić, że jest wiarygodnym sojusznikiem NATO. Jedyną kartą, jaką można było zagrać, była nie najlepiej uzbrojona, ale gotowa na wszystko armia. Kiedy w 2006 roku NATO zaczęło kierować znaczące siły do Afganistanu, Polska zdecydowała się wysłać tam 1200 żołnierzy. Był to wtedy piąty co do wielkości kontyngent. Mimo to wkład Polaków był często pomijany w raportach. Polska próbowała wzmocnić swoją pozycję, nie nakładając na wojsko żadnych ograniczeń w prowadzeniu działań bojowych. Wysyłała też sprzęt, np. helikoptery, których nie chciały wysyłać bogatsze kraje. Kiedy i to nie przyniosło efektów, władze zdecydowały się objąć kontrolę nad strefą Ghazni. Potem, gdy większość krajów odmawiała zwiększenia swoich oddziałów, Polska dosłała kolejnych żołnierzy.
Stratedzy i część dowódców przekonywali, że dysponując skromnymi środkami w porównaniu z innymi krajami, porywamy się z motyką na słońce. Decyzje na wyrost miały jednak zwiększyć prestiż Polski w NATO i zapewnić jej większy wpływ na przyszły kształt sojuszu. Czy Polsce się to udało? W 2007 roku szef Sztabu Generalnego śp. generał Franciszek Gągor przegrał walkę o fotel szefa Komitetu Wojskowego. W 2009 roku szef MSZ Radosław Sikorski przegrał walkę o stanowisko sekretarza generalnego sojuszu. Ale są też sukcesy. W 2008 roku na szczycie NATO w Bukareszcie Polska, USA i państwa bałtyckie przekonały sojuszników do złożenia obietnicy, że Ukraina i Gruzja znajdą się w przyszłości w NATO. Polak został też członkiem grupy mędrców, która przygotowała zarys nowej koncepcji strategicznej.
Jednak wciąż nie jest przesądzone, czy strategia, która zostanie przyjęta na listopadowym szczycie w Lizbonie, będzie zawierać to, na czym Polsce najbardziej zależało, czyli urealnienie artykułu piątego, gwarantującego solidarność w obliczu zagrożenia.
Amerykanie zwykle oskarżani o to, że lekceważą polskiego sojusznika, pokazali, że zależy im na silnej pozycji Polski w NATO. Dowodem może być forma, w jakiej udzielają nam wsparcia w strefie Ghazni. Chociaż wszyscy wiedzą, że nigdy nie oddadzą swoich żołnierzy pod polskie ani jakiekolwiek inne dowództwo, zgodzili się na publiczne zapewnienia, że Polacy będą dowodzić ich oddziałami. To miły gest, dzięki któremu polskie władze mają szansę wyjść z twarzą z decyzji podjętej na wyrost.