Sławomir Sierakowski o Krytyce Politycznej

Na łamach największych gazet sprowadza się całą naszą działalność do gastronomii. Naraża to nas nieustannie na zawiść i wysokonakładowe kłamstwo – pisze szef „Krytyki Politycznej”

Publikacja: 16.03.2011 00:24

Sławomir Sierakowski o Krytyce Politycznej

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Red

Nietrudno zauważyć, że najlepiej w polityce i mediach radzą sobie ci, którzy bez skrupułów domagają się czasu antenowego, dotacji od państwa, miejsca na listach dla siebie i swoich kolegów. Niedawna awantura, którą wszczęli prawicowi publicyści po rozstrzygnięciu konkursu na dotację dla pism, i uległość ministra Bogdana Zdrojewskiego jest tylko jednym z przykładów.

Przy okazji wrzuca się „Krytykę Polityczną", „Znak", „Więź" i inne pisma, które otrzymały dotację, do jednego worka i oskarża niezależną komisję o wspieranie „samych swoich". Śmiać się chce, gdy interweniujący dziennikarze nie widzą, jak sami tworzą listę „swoich", upominając się jedynie o wybrane przez siebie tytuły, a pomijając wyżej od nich punktowane, które również nie otrzymały dotacji. Ale nie wszyscy. Artur Bazak z „Gościa Niedzielnego" wywnioskował, że „Decyzja Instytutu Książki o odrzuceniu wniosku magazynu Ha! art wpisuje się, chcąc nie chcąc, w program marginalizowania wszystkich środowisk lewicowych, które nie idą pod szyldem Sławomira Sierakowskiego".

Nie tylko przy tej okazji wylano kubeł pomyj na środowisko „Krytyki Politycznej". Czyżby dlatego, że pismo i inne nasze przedsięwzięcia nie zasługiwały na wsparcie w trzecim sektorze? Nie używano merytorycznych argumentów, wystarczyło nazwać nas „skrajną lewicą" (Bronisław Wildstein) albo „przychylnymi władzy" (Łukasz Warzecha), nie przejmując się sprzecznościami. Naprawdę tak boli, że „Krytyka Polityczna" rośnie w siłę, pozostając niezależną od wszystkich głównych sił politycznych i medialnych? Że zamiast wpisać się w istniejące podziały, formować swoje opinie w zależności od doraźnej koniunktury, realizujemy konsekwentnie własne cele?

Realizujemy własne cele

Dziś kwartalnik jest tylko jednym z wielu przedsięwzięć, którymi się zajmujemy. Jednym z najmniejszych. W samym tylko 2010 roku poza wydawaniem pisma środowisko „Krytyki Politycznej" (Stowarzyszenie im. Brzozowskiego) zorganizowało ponad 1500 wydarzeń kulturalnych w kilkudziesięciu polskich miastach, wydało 33 książki, przedstawiło pięć spektakli teatralnych, 45 koncertów i pokazało 170 filmów.

Zaprosiliśmy na debaty, panele, konferencje ponad 500 gości, w tym 40 z zagranicy (m. in. Charlesa Taylora, Gesine Schwann, Timothy'ego Snydera, Marci Shore, Ivana Krasteva, Zygmunta Baumana, Krzysztofa Michalskiego), prowadzimy Centrum Kultury „Nowy Wspaniały Świat" i dwie świetlice w Trójmieście i Cieszynie, a kolejną otwieramy zaraz w Łodzi. Poza wydarzeniami kulturalnymi, kluby „Krytyki" działają także w inny sposób na rzecz swoich miast, prowadząc na przykład zajęcia dla dzieci na Śląsku czy kursy samoobrony dla kobiet w Białymstoku.

Rozwijamy kulturalno-polityczny dziennik internetowy z całym gronem wybitnych reprezentantów polskiej kultury. Obecnie wiele przedsięwzięć realizujemy za granicą. Wydajemy dziś pismo na Ukrainie i rozpoczynamy w Wielkiej Brytanii. Organizujemy bazy dla stypendystów na kampusach dwóch najlepszych amerykańskich uniwersytetów. Współpracujemy z wieloma instytucjami kulturalnymi we wszystkich krajach skandynawskich, wydając przewodniki, powieści i organizując tematyczne festiwale.

Ciągle pracuję za granicą

W tym roku zaczynamy razem z Open Society Institute tworzyć cały most kulturalny między Polską a Rosją. Chcielibyśmy wydać serię książek, stworzyć program stypendialny, systematycznie spotykać ze sobą polskich i rosyjskich polityków i intelektualistów. Ale wciąż na łamach największych gazet można sprowadzić całą tę działalność do gastronomii, choć akurat ta ostatnia została narzucona w miejskim przetargu jako warunek stworzenia centrum kultury. Naraża to nas nieustannie na zawiść i wysokonakładowe kłamstwo.

Niemal co tydzień postępuje tak nowy tygodnik „Uważam Rze", rozpoczynając od opublikowania o naszej działalności obszernego artykułu. Ale przysłano do naszej warszawskiej siedziby jedynie fotografa. Autorka tekstu nie pofatygowała się, żeby coś zobaczyć albo z kimś porozmawiać. Nie interesuje jej program kulturalny „NWS", nie wspominając o pozostałych naszych działaniach, a pomyłek w najprostszych faktach unika tylko wtedy, gdy skupia się na tanich złośliwościach.

Od ponad roku myli się w dacie powstania Centrum, cuda wymyśla na temat naszych finansów, które mają rzekomo pochodzić z funduszy unijnych, albo o specjalnie dobranej prasie, którą można u nas przeczytać. Używa języka typu „oficjalne zyski" (tak jakby istniały jakieś nieoficjalne) albo „drukowanie niszowych, ideowych czytadeł..." o książkach Agnieszki Graff, Marty Konarzewskiej, Piotra Pacewicza, Andrzeja Friszkego czy Zygmunta Baumana, by wymienić tylko kilka ostatnio u nas wydanych.

Dziennikarce „Uważam Rze" podaje rękę rzecznik SLD, który na łamach „Gazety Wyborczej" opowiada, że dystans między jego partią a moim stowarzyszeniem wynika z tego, że jestem dziś... menedżerem knajpy. Zdalnym chyba, bo w tym i poprzednim roku prawie ciągle pracuję za granicą.

Gdy Tomasz Kalita prosił o zorganizowanie w naszej kawiarni finału kampanii prezydenckiej Grzegorza Napieralskiego – wtedy wszystko z nami było w porządku. Ponieważ i tym razem odmówiliśmy, tłumacząc, że Centrum Kultury nie jest miejscem na partyjne kampanie, opowiada bez wstydu, że od kiedy prowadzimy także kawiarnię, zostaliśmy „skomercjalizowani przez system".

W przeciwieństwie do Sojuszu – wymarzonego miejsca dla kontestatorów. Takich jak na przykład Józef Oleksy, ubolewający nade mną w kolejnym wydaniu „Uważam Rze", pod rękę z braćmi Karnowskimi, że nie wiadomo, czy „ugrzązł", czy tylko się „przyczaił".

Każdy, kto o nas pisze, dostrzega w naszej działalności to, co lubi i rozumie. Wcześniej Piotr Zaremba uznał, że „zbyt łatwo daję o sobie zapomnieć", Witold Gadomski zaś ogłosił, że to „regres". Jestem wzruszony, że tyle osób niepokoi moje „zniknięcie". Spieszę uspokoić – życie nie toczy się tylko w Polsce, a w Polsce – nie tylko w telewizji. Toczy się również w „Nowym Wspaniałym Świecie", bez względu na to, czy jestem głównie w Stanach Zjednoczonych, czy jak przez najbliższe miesiące – w Wiedniu. Nie przeszkadza mi, że wiesza się na mnie za to psy, ale gdy jednocześnie obraża się setki osób ciężko pracujących dziś dla Stowarzyszenia Brzozowskiego, to – przyznaję się – trafia mnie szlag.

Dysproporcja między tym, co robimy, a propagowanym przez obrażonych dziennikarzy albo polityków obrazem KP jako modnej knajpy jest taka duża, że chyba nie wynika z kulinarnych wyłącznie upodobań naszych recenzentów. Chodzi też o coś więcej. O miejsce, jakie gotowi jesteśmy przyznać w Polsce ruchom społecznym.

Doskonałe recenzje zbieraliśmy u wyżej wymienionych, kiedy widziano w nas potencjalnego pretendenta do zajęcia miejsca w istniejącym układzie politycznym. Chwalili nas i podpuszczali do jak najszybszego upartyjnienia. Rosnące poparcie w sondażach dla SLD z pewnością będzie robić wrażenie na części prawicowych publicystów, jeśli oferta tej partii gwarantuje, że poza marketingiem nie będzie żadnej treści. Ale nie na nas.

Zawsze mówiliśmy wprost, że szukamy dla siebie również miejsca w polityce, ale takiego, w którym możemy działać na rzecz prawdziwych zadań socjaldemokracji, nie rezygnując z elementarnej przyzwoitości. Staramy się propagować wiedzę o możliwych i istniejących na świecie rozwiązaniach rozmaitych kwestii społecznych w duchu nowoczesnej lewicy. Stworzyliśmy przestrzeń, w której wielu ludzi współpracuje, działa na rzecz innych, uczy się aktywności społecznej.

Występujemy w debacie publicznej, wspierając lub krytykując – i nie kierujemy się przy tym przewidywalnymi sympatiami partyjnymi. Jak trzeba chwalimy rząd za reformę OFE i krytykujemy za wsteczność minister Elżbiety Radziszewskiej. Popieramy SLD, gdy piętnuje nadużycia Komisji Majątkowej, ale nie przymykamy oczu na zawłaszczanie mediów publicznych. Gościliśmy u siebie wielokrotnie i Pawła Lisickiego, i polityków SLD. Nikomu nie odmawiamy współpracy, o ile postępujemy wobec siebie fair.

Autor jest socjologiem, założycielem i redaktorem naczelnym pisma „Krytyka Polityczna" oraz prezesem Stowarzyszenia im. Stanisława Brzozowskiego

Nietrudno zauważyć, że najlepiej w polityce i mediach radzą sobie ci, którzy bez skrupułów domagają się czasu antenowego, dotacji od państwa, miejsca na listach dla siebie i swoich kolegów. Niedawna awantura, którą wszczęli prawicowi publicyści po rozstrzygnięciu konkursu na dotację dla pism, i uległość ministra Bogdana Zdrojewskiego jest tylko jednym z przykładów.

Przy okazji wrzuca się „Krytykę Polityczną", „Znak", „Więź" i inne pisma, które otrzymały dotację, do jednego worka i oskarża niezależną komisję o wspieranie „samych swoich". Śmiać się chce, gdy interweniujący dziennikarze nie widzą, jak sami tworzą listę „swoich", upominając się jedynie o wybrane przez siebie tytuły, a pomijając wyżej od nich punktowane, które również nie otrzymały dotacji. Ale nie wszyscy. Artur Bazak z „Gościa Niedzielnego" wywnioskował, że „Decyzja Instytutu Książki o odrzuceniu wniosku magazynu Ha! art wpisuje się, chcąc nie chcąc, w program marginalizowania wszystkich środowisk lewicowych, które nie idą pod szyldem Sławomira Sierakowskiego".

Pozostało 87% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości