Jarosław Kaczyński kilka tygodni temu stwierdził, że tuż przed wyborami spodziewa się prowokacji inspirowanej przez rywali. Bombą miało być ujawnienie sensacyjnego rzekomo stenogramu rozmowy telefonicznej prezydenta Lecha Kaczyńskiego z bratem, odbytej przed katastrofą smoleńską.
Wedle PiS publikacja miała nastąpić w zagranicznych mediach. Zapowiadając ten chwyt PO, prezes rozbroił bombę. W marketingu politycznym to „szczepionka" – tak się nazywa prowokację, która zostaje wcześniej ujawniona, więc już tylko w niewielkim stopniu może oddziaływać na adresatów.
Politycy PiS w kuluarowych rozmowach mówią, że mieli tę informację z wnętrza PO. Dodają, że szykowano i inną sensację – obyczajowe haki w życiorysie jednego z najważniejszych ludzi PiS.
Czy do detonacji takiej brudnej bomby faktycznie dojdzie? Wątpliwe. Sztaby w ostatnich chwilach przed ciszą wyborczą będą raczej ostrożne. Nie dlatego, że brzydzą się takich chwytów, ale dlatego, że są one ryzykowne i prowokacja może się okazać samobójem. To prawda, obiekt ataku nie ma już czasu na obronę, ale jeśli prowokacja była źle przeprowadzona, to i atakujący nie ma jak jej odkręcić.
A co z klasycznymi hakami na finiszu: aferami, sprawami obyczajowymi? Też bywają nieskuteczne. A doba lub dwie przed ciszą to zbyt krótki czas, by taka historia w pełni dotarła do wyborców.