Ryzyko ostatnich 48 godzin kampanii

Choć dużo mówiło się w tej kampanii o szykowanych na finał prowokacjach, sztaby skupią się raczej na unikaniu prostych błędów i walce o niezdecydowanych

Aktualizacja: 06.10.2011 02:36 Publikacja: 06.10.2011 02:35

Jarosław Kaczyński kilka tygodni temu stwierdził, że tuż przed wyborami spodziewa się prowokacji inspirowanej przez rywali. Bombą miało być ujawnienie sensacyjnego rzekomo stenogramu rozmowy telefonicznej prezydenta Lecha Kaczyńskiego z bratem, odbytej przed katastrofą smoleńską.

Wedle PiS publikacja miała nastąpić w zagranicznych mediach. Zapowiadając ten chwyt PO, prezes rozbroił bombę. W marketingu politycznym to „szczepionka" – tak się nazywa prowokację, która zostaje wcześniej ujawniona, więc już tylko w niewielkim stopniu może oddziaływać na adresatów.

Politycy PiS w kuluarowych rozmowach mówią, że mieli tę informację z wnętrza PO. Dodają, że szykowano i inną sensację – obyczajowe haki w życiorysie jednego z najważniejszych ludzi PiS.

Czy do detonacji takiej brudnej bomby faktycznie dojdzie? Wątpliwe. Sztaby w ostatnich chwilach przed ciszą wyborczą będą raczej ostrożne. Nie dlatego, że brzydzą się takich chwytów, ale dlatego, że są one ryzykowne i prowokacja może się okazać samobójem. To prawda, obiekt ataku nie ma już czasu na obronę, ale jeśli prowokacja była źle przeprowadzona, to i atakujący nie ma jak jej odkręcić.

A co z klasycznymi hakami na finiszu: aferami, sprawami obyczajowymi? Też bywają nieskuteczne. A doba lub dwie przed ciszą to zbyt krótki czas, by taka historia w pełni dotarła do wyborców.

W ostatnich 48 godzinach kampanii sztaby zapewne skupią się na dwóch rzeczach. Po pierwsze: nie popełnić szkolnych błędów. W 1991 r. Michał Boni, minister w rządzie Jana K. Bieleckiego, na finiszu ujawnił, że emeryci nie dostaną podwyżek. Notowania KLD spadły. W 2001 r. Marek Belka, kandydat SLD na ministra finansów, zapowiedział cięcia budżetowe i zaciskanie pasa. Efekt? Sojuszowi zabrakło głosów, by rządzić samodzielnie. Potrzebny był koalicjant z PSL.

Po drugie, w tych wyborach szczególnie duża jest grupa wyborców niezdecydowanych (wg sondaży 20 – 25 proc.). To pula, o którą walczą teraz główni polityczni gracze.

A niezdecydowani decyzję o tym, czy i na kogo zagłosują, podejmują w ostatniej chwili. Dosłownie. Opowieści o ludziach, którzy decydują dopiero w drodze do lokalu wyborczego, nie są bajką. Tak jest nie tylko w Polsce. O ich głosie zdecydować może ostatni bodziec, jeden obraz, jaki zarejestrują w finale kampanii. To rzecz zbyt ważna, by ryzykować nieudaną prowokację.

Jarosław Kaczyński kilka tygodni temu stwierdził, że tuż przed wyborami spodziewa się prowokacji inspirowanej przez rywali. Bombą miało być ujawnienie sensacyjnego rzekomo stenogramu rozmowy telefonicznej prezydenta Lecha Kaczyńskiego z bratem, odbytej przed katastrofą smoleńską.

Wedle PiS publikacja miała nastąpić w zagranicznych mediach. Zapowiadając ten chwyt PO, prezes rozbroił bombę. W marketingu politycznym to „szczepionka" – tak się nazywa prowokację, która zostaje wcześniej ujawniona, więc już tylko w niewielkim stopniu może oddziaływać na adresatów.

Publicystyka
Joanna Ćwiek-Świdecka: Czy nauczyciele będą zarabiać więcej?
Materiał Promocyjny
Mieszkania na wynajem. Inwestowanie w nieruchomości dla wytrawnych
Publicystyka
Estera Flieger: Wygrał Karol Nawrocki, więc krowy przestały się cielić? Nie dajmy się zwariować
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: 6000 zamrożonych zwłok albo jak zapamiętamy Rosję Putina
Publicystyka
Bogusław Chrabota: O pilny ratunek dla polskich mediów publicznych
Publicystyka
Jędrzej Bielecki: Ukraina może jeszcze być w NATO