– Przywództwo Leszka Millera to prowizorka, która powinna potrwać nie dłużej niż rok – można było usłyszeć w kuluarach sobotniego zjazdu SLD. Mimo ogromnej liczby delegatów kongres Sojuszu nie był emocjonujący ani dla obserwatorów sceny politycznej, ani dla samych delegatów. Może dlatego, że najważniejsza sprawa – przywództwa Millera – była już wcześniej rozstrzygnięta. Głosowanie odbyło się przez Internet i korespondencyjnie, a że kandydat był tylko jeden, zdobył 92 proc. głosów. W nagrodę dostał ogromną figurę anioła, by słuchał jego rad.
W nieoficjalnych rozmowach działacze mówili, że Miller to w tym momencie idealny lider, bo tylko on jest w stanie postawić partię na nogi. Ale jego przywództwo nie może trwać cztery lata, czyli do następnego kongresu. – Leszek będzie miał wtedy 70 lat, w takim wieku trudno kierować partią – mówił jeden z rozmówców "Rz". – Dlatego najdalej za rok musi odejść.
Pytany, kto mógłby Millera zastąpić, odpowiada ze śmiechem: – To jest nasz największy problem. Jak tylko go rozwiążemy, reszta pójdzie jak z płatka.
Pozostałe wybory, na sekretarza generalnego i wiceprzewodniczących, też nie niosły dużego ładunku emocjonalnego. Jedynym elektryzującym momentem był wybór na wiceszefa Józefa Oleksego. Miller nie chciał go rekomendować, a delegaci mimo to go poparli. Co znaczy po pierwsze, że słowo lidera SLD nie jest już w partii rozkazem, a po drugie, że Oleksy cieszy się nieodmienną sympatią w Sojuszu.
Wybór aż trzech kobiet na wiceprzewodniczące: europosłanki Joanny Senyszyn, szefowej młodzieżówki Pauliny Piechny[pauza]Więckiewicz i mniej znanej Joanny Agatowskiej ze Świnoujścia to odreagowanie po porażce Katarzyny Piekarskiej, która walczyła o przywództwo na Mazowszu, i Senyszyn, która liczyła na stanowisko szefowej Sojuszu w Małopolsce. Bo po raz pierwszy od lat żadna kobieta nie kieruje wojewódzkimi strukturami partii. Obecność trzech pań w gronie sześciu wiceprzewodniczących sprawi, że Sojusz nadal będzie mógł popierać dążenia kobiet do równouprawnienia na scenie politycznej.