Jacek Żakowski w komentarzu opublikowanym na wyborcza.pl pisze, że "żaden dziennikarz nie słyszał" o większości powołanych przez ministerstwa i samorządy spółek, w którym są "odpowiedni" członkowie rady nadzorczej i zarządu, a "każdy z trzy tysiącem z kawałkiem na miesiąc". I zauważa:
Doktryna mówi: potrzebny jest nadzór, a kodeksowa spółka pasuje do rynku. Ale spółki (np. szpitalne) na ogół nie radzą sobie lepiej. A rady ich nie nadzorują. Wiedzą, że nie należy. Prezydent, marszałek, minister mianuje radę po uważaniu. Potem ogłasza konkurs do zarządu. Wygrać ma jego człowiek. Rada wie, co będzie, gdy go nie wybierze lub zacznie prześwietlać. A zarząd rozumie, kogo ma zatrudniać, kto ma wygrywać przetargi itp. Uczciwe konkursy na pewno się zdarzają, ale o takim przypadku nie słyszałem.
I wyjaśnia, że taki układ ma dla władzy same zalety:
Dzięki spółkom minister, marszałek, prezydent ma w publicznych firmach sto procent władzy i zero odpowiedzialności. Jak idzie nie tak, powie, że to niezależna firma i może zmieni radę. A władze spółek są wyjęte spod prawa o informacji publicznej. Nadużycia mogą schować za "tajemnicą spółki" albo "tajemnicą handlową".
Co ciekawe dla Żakowskiego, władza teraz przekracza Rubikon, wprowadzając ten system do służby zdrowia: