Opublikowany w ubiegły piątek sondaż przez TVP Info, zgodnie z którym PiS wyprzedził w rankingu politycznej popularności rządzącą Platformę Obywatelską, choć pojedynczy, nie był przypadkowy. Na tak pozytywną ocenę wyborców największa partia opozycyjna w dużej mierze zasłużyła.
Jesienną ofensywą gospodarczą nie tylko zaczęła przyciągać do siebie nowe środowiska - co pokazuje np. sprawa poparcia organizacji biznesowych dla inicjatywy PiS utworzenia rzecznika praw podatnika, ale też narzuciła pozostałym partiom tematykę publicznych dyskusji. Wreszcie wypromowała jako jedną ze swoich merytorycznych twarzy - kojarzonego dotąd bardziej z PO, naukowca profesora Piotra Glińskiego.
Bezpartyjny kandydat na premiera technicznego rządu, bryluje w mediach. Budzący sympatię, koncyliacyjny, a zarazem stanowczy socjolog, stwarza wrażenie człowieka, któremu Polacy mogliby zaufać. Spin doktorzy PiS strategię grania prof. Glińskim przygotowali zresztą korzystając ze sprawdzonych wzorców. W podobny sposób lansowano „ciepły" wizerunek Kazimierza Marcinkiewicza, a także Donalda Tuska. Chodzi tu o ustawki z tabloidami. Tylko w tym tygodniu można było przeczytać, że Gliński biega jak Tusk czy że socjolog ma czarny pas w judo. W środę „SuperExpress" opublikował obszerny materiał o żonie profesora. „Oto ładniejsza połowa premiera z PiS" - informowano w tekście.
Jednak jesienne sukcesy PiS zaczęły usypiać czujność osób odpowiedzialnych za kampanię tej partii. W efekcie PiS zaczyna przypominać początkującego surfera zachłyśniętego pięknem oceanu. Pierwszy problem to „przegrzanie". Medialna ofensywa Kazimierza Marcinkiewicza w 2005 r. zaowocowała ironicznymi żartami, że „siedzi on nawet w lodówce" i zaczęła przynosić efekt odwrotny do zamierzonego. Zaczyna szwankować też realizacja strategii gospodarczej. W założeniach PiS chciał uniknąć wielogodzinnych debat panelowych. „To ma być przekaz, który mieści się na żółtym pasku w TVN" - opowiadał „Rz" latem jeden z twórców jesiennej kampanii. Tymczasem PiS zaczyna grzęznąć w kolejne debaty, coraz bardziej branżowe, które przeciętnego telewidza mogą raczej znudzić, niż zachęcić.
Co gorsza, niektórzy politycy PiS, dotąd niezbyt aktywni, już poczuli się „partią władzy". Już nie „wykonują mandat, pytając i sprawdzając", ale informują media, że „wchodzimy do firmy", by ją skontrolować. To błąd. Do firm „wchodzi" ABW. Skojarzenie działań polityków PiS ze służbami specjalnymi może pozwolić odgrzać Platformie lęk przed powrotem rządu PiS i odtworzyć bajeczkę o partii Kaczyńskiego chcącej kontrolować społeczeństwo na każdym poziomie.