W artykule „Władcy przeszłości z Kremla" opublikowanym w „Rzeczpospolitej" 26 listopada poseł Platformy Obywatelskiej Jacek Żalek przyznał, że „często powtarza pytanie skierowane do tych, którzy odsądzają od czci i wiary polskiego premiera za to, że ślepo uwierzył rosyjskim władzom: co zrobiliby na jego miejscu" zaraz po katastrofie smoleńskiej. Znam osobiście posła Żalka. W związku z tym, że uważam go za jednego z najprzyzwoitszych posłów partii rządzącej, ale również dlatego, że sam takiego pytania z jego strony nie usłyszałem, chcę publicznie na nie odpowiedzieć.
10 kwietnia 2010 roku zdarzyła się rzecz w historii świata ostatnich stu lat niespotykana. Od kiedy ludzkość zaczęła przemieszczać się nie tylko na lądzie, ale i w powietrzu, zdarzyło się w ruchu lotniczym wiele katastrof, choć sumarycznie rzecz biorąc nadal jest to najbezpieczniejszy sposób podróżowania. Natomiast nigdy jeszcze nie zdarzyło się, by w katastrofie lotniczej zginęła 1/3 (oceniając jakość i ważność stanowisk, jakie pełnili, a nie ilość ofiar) elity państwowej jakiegoś pojedynczego państwa, z jego głową na czele. Nigdy też nie zdarzyło się, by w takiej katastrofie zginęli dowódcy wszystkich rodzajów wojsk tego państwa. W 100-letniej historii ruchu lotniczego, mimo wielu wojen w tym czasie, zdarzyło się to tylko państwu polskiemu i to w czasie pokoju.
W dodatku zdarzyło się na terytorium państwa, z którym mamy szereg problemów dwustronnych, wynikających z trudnej i nierozliczonej przeszłości oraz z wzajemnie sprzecznie definiowanych celów politycznych. Krótko mówiąc, zdarzyło się na terenie państwa niezbyt Polsce przyjaznemu. Rosja kilka miesięcy przed katastrofą smoleńską przyjęła oficjalną, jawną, nową doktrynę państwową, w której Pakt Północnoatlantycki został przedstawiony jako główny geopolityczny przeciwnik polityczny Rosji. Pakt, do którego Polska od 11 lat należała, a na pokładzie samolotu rozbitego w Smoleńsku znajdował się głównodowodzący armią należącą do NATO (prezydent RP) i wszyscy wyżej wspomniani polscy generałowie, którzy siłą rzeczy byli też generałami NATO-wskimi. W dodatku katastrofa zdarzyła się na terytorium państwa niestabilnego, prowadzącego operacje wojenne na swoich granicach (Czeczenia, cały północny Kaukaz, Gruzja); państwa, gdzie wciąż zdarzają się zamachy terrorystyczne (niedługo przed katastrofą choćby na linii kolejowej Moskwa – Petersburg). Zdarzyła się na terytorium państwa, w którym wyprodukowano samolot przewożący polską delegację , i w którym niedawno go remontowano.
Biorąc to wszystko pod uwagę, bezprecedensowość zdarzenia i szczególne okoliczności związane z relacjami polsko – rosyjskimi oraz sytuacją w samej Rosji odpowiem posłowi Żalkowi jak, moim zdaniem, powinien był wówczas zachować się prawdziwy polski przywódca, którym po śmierci prezydenta był premier.
Co by się stało?
Co złego by się stało, gdyby zaraz po otrzymaniu informacji o katastrofie polski premier wykonał telefon do premiera Rosji i poprosił go, by służby rosyjskie sprawdziły, czy ktoś przeżył katastrofę i podjęły akcję ratowniczą, a następnie, nie ruszając ani ciał poległych, ani żadnego elementu wraku samolotu, opuściły teren, zabezpieczyły go z zewnątrz i poczekały na już wyruszające na ten teren służby polskie? Co by się stało, gdyby oznajmił, że w obliczu bezprecedensowości zdarzenia teren katastrofy na 2-3 tygodnie przejmują służby państwa polskiego, gdyż w tym smoleńskim błocie leży istotna część tego państwa, jego przywódcy i jego sprzęt? W sytuacji, gdyby Putin nie zgadzał się na te oczekiwania, powołując się jednak na jurysdykcję państwa rosyjskiego na swoim terytorium, polski premier mógłby przecież powołać się na przykład Stanów Zjednoczonych i Izraela, które trochę wcześniej utraciły swoje samoloty wojskowe w różnych państwach i nie pozwoliły na to, by służby tych państw przetrząsały miejsca katastrofy. Gdyby Putin nadal się nie zgadzał, co by się stało, gdyby polski premier poinformował go, że polskie służby i tak już są w drodze, by wejść na teren katastrofy? Putin wydałby rozkaz strzelania do nich? Przypuszczam, że Rosjanie by ustąpili, gdyż wydaje się, że w pierwszych godzinach niektórzy z nich byli równie zdezorientowani, a w niektórych przypadkach i przerażeni, jak my. Potem premier mógł wykonać telefony do Kwatery Głównej NATO, poprosić i ich o pomoc w wyegzekwowaniu od Rosji należnych nam praw przypominając, że na pokładzie zginęła głowa NATO-wskiego państwa i kilku NATO-wskich generałów, że był tam również NATO-wski sprzęt. Z takiego działania polskiego premiera byłbym dumny, miałbym poczucie, że rządzi nami ktoś, dla kogo nieobce są takie wartości, jak godność i honor narodu i państwa polskiego, które wtedy, w tym smoleńskim błocie, doznały strasznego poniżenia.