Skazani na wojnę

Konsekwencją błędów Donalda Tuska popełnionych w sprawie Smoleńska jest to, że przez lata będziemy się spierać o to, w co kto wierzy, a nie co niej wiemy – zauważa poseł PiS

Publikacja: 04.12.2012 17:26

Jarosław Sellin

Jarosław Sellin

Foto: Fotorzepa, Rafał Guz rg Rafał Guz

Red

W artykule „Władcy przeszłości z Kremla" opublikowanym w „Rzeczpospolitej" 26 listopada poseł Platformy Obywatelskiej Jacek Żalek przyznał, że „często powtarza pytanie skierowane do tych, którzy odsądzają od czci i wiary polskiego premiera za to, że ślepo uwierzył rosyjskim władzom: co zrobiliby na jego miejscu" zaraz po katastrofie smoleńskiej. Znam osobiście posła Żalka. W związku z tym, że uważam go za jednego z najprzyzwoitszych posłów partii rządzącej, ale również dlatego, że sam takiego pytania z jego strony nie usłyszałem, chcę publicznie na nie odpowiedzieć.

10 kwietnia 2010 roku zdarzyła się rzecz w historii świata ostatnich stu lat niespotykana. Od kiedy ludzkość zaczęła przemieszczać się nie tylko na lądzie, ale i w powietrzu, zdarzyło się w ruchu lotniczym wiele katastrof, choć sumarycznie rzecz biorąc nadal jest to najbezpieczniejszy sposób podróżowania. Natomiast nigdy jeszcze nie zdarzyło się, by w katastrofie lotniczej zginęła 1/3 (oceniając jakość i ważność stanowisk, jakie pełnili, a nie ilość ofiar) elity państwowej jakiegoś pojedynczego państwa, z jego głową na czele. Nigdy też nie zdarzyło się, by w takiej katastrofie zginęli dowódcy wszystkich rodzajów wojsk tego państwa. W 100-letniej historii ruchu lotniczego, mimo wielu wojen w tym czasie, zdarzyło się to tylko państwu polskiemu i to w czasie pokoju.

W dodatku zdarzyło się na terytorium państwa, z którym mamy szereg problemów dwustronnych, wynikających z trudnej i nierozliczonej przeszłości oraz z wzajemnie sprzecznie definiowanych celów politycznych. Krótko mówiąc, zdarzyło się na terenie państwa niezbyt Polsce przyjaznemu. Rosja kilka miesięcy przed katastrofą smoleńską  przyjęła oficjalną, jawną, nową doktrynę państwową, w której Pakt Północnoatlantycki został przedstawiony jako główny geopolityczny przeciwnik polityczny Rosji. Pakt, do którego Polska od 11 lat należała, a na pokładzie samolotu rozbitego w Smoleńsku znajdował się głównodowodzący armią należącą do NATO (prezydent RP) i wszyscy wyżej wspomniani polscy generałowie, którzy siłą rzeczy byli też generałami NATO-wskimi. W dodatku katastrofa zdarzyła się na terytorium państwa niestabilnego, prowadzącego operacje wojenne na swoich granicach (Czeczenia, cały północny Kaukaz, Gruzja); państwa, gdzie wciąż zdarzają się zamachy terrorystyczne (niedługo przed katastrofą choćby na linii kolejowej Moskwa – Petersburg). Zdarzyła się na terytorium państwa, w którym wyprodukowano samolot przewożący polską delegację , i w którym niedawno go remontowano.

Biorąc to wszystko pod uwagę, bezprecedensowość zdarzenia i szczególne okoliczności związane z relacjami polsko – rosyjskimi oraz  sytuacją w samej Rosji odpowiem posłowi Żalkowi jak, moim zdaniem, powinien był wówczas zachować się prawdziwy polski przywódca, którym po śmierci prezydenta był premier.

Co by się stało?

Co złego by się stało, gdyby zaraz po otrzymaniu informacji o katastrofie polski premier wykonał telefon do premiera Rosji i poprosił go, by służby rosyjskie sprawdziły, czy ktoś przeżył katastrofę i podjęły akcję ratowniczą, a następnie, nie ruszając ani ciał poległych, ani żadnego elementu wraku samolotu, opuściły teren, zabezpieczyły go z zewnątrz i poczekały na już wyruszające na ten teren służby polskie? Co by się stało, gdyby oznajmił, że w obliczu bezprecedensowości zdarzenia teren katastrofy na 2-3 tygodnie przejmują służby państwa polskiego, gdyż w tym smoleńskim błocie leży istotna część tego państwa, jego przywódcy i jego sprzęt? W sytuacji, gdyby Putin nie zgadzał się na te oczekiwania, powołując się jednak na jurysdykcję państwa rosyjskiego na swoim terytorium, polski premier mógłby przecież  powołać się na przykład Stanów Zjednoczonych i Izraela, które trochę wcześniej utraciły swoje samoloty wojskowe w różnych państwach i nie pozwoliły na to, by służby tych państw  przetrząsały miejsca katastrofy. Gdyby Putin nadal się nie zgadzał, co by się stało, gdyby polski premier  poinformował go, że polskie służby i tak już są w drodze, by wejść na teren katastrofy? Putin wydałby rozkaz strzelania do nich? Przypuszczam, że Rosjanie by ustąpili, gdyż wydaje się, że w pierwszych godzinach niektórzy z nich byli równie zdezorientowani, a w niektórych przypadkach i przerażeni, jak my. Potem premier mógł wykonać telefony do Kwatery Głównej NATO, poprosić i ich o pomoc w wyegzekwowaniu od Rosji należnych nam praw przypominając, że na pokładzie zginęła głowa NATO-wskiego państwa i kilku NATO-wskich generałów, że był tam również NATO-wski sprzęt. Z takiego działania polskiego premiera byłbym dumny, miałbym poczucie, że rządzi nami ktoś, dla kogo nieobce są  takie wartości, jak godność i honor narodu i państwa polskiego, które wtedy, w tym smoleńskim błocie, doznały strasznego poniżenia.

To oczywiście scenariusz maksimum. Ale gdyby nawet nie był możliwy do zrealizowania w stu procentach, sam fakt postawienia takich warunków mógłby nas doprowadzić do powołania wspólnej polsko-rosyjskiej komisji (co proponował w pierwszych godzinach prezydent Miedwiediew, a co  z kolei świadczy o początkowej dezorientacji i niepewności w elicie państwa rosyjskiego), a może nawet polsko-rosyjsko-natowskiej komisji śledczej. Albo mógłby przynajmniej doprowadzić do ustępstwa Rosji na rzecz procedowania zgodnie z polsko – rosyjską umową o wojskowych katastrofach lotniczych z 1993 roku. W każdym z tych przypadków znaleźlibyśmy się w nieporównanie lepszej sytuacji wyjściowej i Rosja nie miałaby takich okazji do rozgrywania tej sprawy przeciw Polsce, jak na to słusznie wskazuje w swym tekście poseł Żalek.

Skutki stanowczych działań

Tym, którzy twierdzą, że Rosjanie nigdy nie zgodziliby się na rezygnację z własnych procedur działania warto przypomnieć, że przynajmniej w trzech przypadkach w pierwszych godzinach i dniach po katastrofie odstąpili od nich w wyniku stanowczego działania konkretnych Polaków. Po pierwsze odstąpili od transportowania ciała śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego ze Smoleńska do Moskwy i zgodzili się na jak najszybsze przewiezienie go do Polski na wyraźne żądanie jego brata, byłego premiera Jarosława Kaczyńskiego. Po drugie inaczej niż planowali postąpili z ciałem śp. Marii Kaczyńskiej na twarde żądanie urzędnika Kancelarii Prezydenta, obecnego posła Andrzeja Dudy. Po trzecie, wedle relacji świadków, zgodzili się na częściowe kierowanie pracą rosyjskich lekarzy przez polską minister Ewę Kopacz, która na miejscu poczuła potrzebę chwilowego powrotu do dawnego zawodu i została przez nich nazwana „kamandir Kopacz". Inna sprawa, że obecna marszałek Sejmu szybko zapomniała, iż jest przede wszystkim jedynym na miejscu konstytucyjnym ministrem polskiego rządu, wykazała się polityczną biernością i naiwnością, co dyskwalifikuje ją jako polityka, a została awansowana przez Tuska na drugą osobę w państwie.

Skompromitowany lider

Niezależnie od tego, któremu krajowi tak straszna historia by się zdarzyła i kto w tym kraju by rządził, był to moment sprawdzianu przywództwa państwowego. Donald Tusk go nie zdał i skazał nas tym samym na wieloletni konflikt wewnętrzny między tymi, którzy są zakładnikami własnych zaniechań i kłamstw a tymi, którzy na brak prawdy w tej sprawie nie mogą się zgodzić. Pytanie: dlaczego tak się zachował? Dlaczego pojechał do Smoleńska kompletnie nie przygotowany? Dlaczego nie uruchomił żadnych procedur zabezpieczających interes Polski w tej sprawie? Dlaczego zawierzył Putinowi, że ten – jak pisze poseł Żalek – „udzieli wszelkiej pomocy w prowadzeniu śledztwa", a deklaracje „wzmacniał uścisk, jakim na miejscu katastrofy obdarzył premiera Tuska"? Skoro „z perspektywy czasu widać, że deklaracji tych [Putin] nie zamierzał wypełnić", jak przyznaje poseł Żalek, to w najlepszym razie premier Tusk wykazał się taką naiwnością, iż po pierwszym tego dowodzie, a pojawiły się one szybko, powinien podać się do dymisji jako polityk, który nie zdał najważniejszego egzaminu politycznego i przywódczego w swoim życiu. Nawiasem mówiąc przy każdym kolejnym odsłoniętym skandalu związanym ze Smoleńskiem Donald Tusk powtarza, że bierze na siebie pełną odpowiedzialność za polskie działania w tej sprawie i nic z tego nie wynika. To kwintesencja polityki totalnego braku indywidualnej odpowiedzialności, który stał znakiem firmowym rządów PO.

Tajemnica zaniechań i błędów Donalda Tuska najprawdopodobniej tkwi w trzech przyczynach. Po pierwsze, wbrew temu co się o nim mówi, nie jest on silnym człowiekiem, silnym charakterem, raczej boi się podejmować twarde decyzje („nie jest samcem Alfa", jak ujęła to prof. Jadwiga Staniszkis), sytuacja go ewidentnie przerosła. Po drugie, brak mu instynktu państwowego, który kazałby mu zachować się tak, jak opisałem wyżej. Po trzecie wreszcie, być może Donald Tusk dopiero w momencie katastrofy zrozumiał, jakie błędy popełnił wcześniej w relacjach z Rosją i osobiście z Putinem. Do dziś nie wiemy, o czym rozmawiał bez tłumaczy w Sopocie i Gdańsku pół roku wcześniej z Putinem (ale zna treść tej rozmowy Putin). Smoleńsk mógł mu się też jawić jako koszmarne zwieńczenie przyjęcia oferty Putina, zmierzającej do rozdzielenia polskich wizyt w Katyniu w 70 rocznicę mordu, a tym samym podjęcia gry zmierzającej do marginalizacji własnego prezydenta w tych obchodach. Myślę, że lecąc nieprzygotowany na miejsce katastrofy, miał w pamięci te rozmowy.

Nie wiem, czy w Smoleńsku był zamach i kto za nim stał, choć na pewno samolot zniszczyły wybuchy w powietrzu. Wiem jedno. Konsekwencją błędów Tuska jest to, że przez lata będziemy się spierać o to, w co kto wierzy w tej sprawie, a nie co o niej wiemy. I wiem, że bez wiarygodnego, polskiego lub natowskiego wyjaśnienia tej sprawy nie jest możliwe zakończenie wojny polsko – polskiej, która niszczy państwo polskie i jest jak najbardziej na rękę Rosji (tu zgoda z posłem Żalkiem).

Rosjanie bardzo szybko zorientowali się, że warto pozostawić tę sprawę w „smudze cienia", w sferze niedomówień. Państwo polskie swoimi zaniechaniami i brakiem determinacji im to umożliwiło. Dlaczego jest to dla Rosji opłacalne? Gdyż z tradycji politycznej Rosji wynika, że dobrze jest, gdy się jej boją. Gdy nie można jej niczego twardo udowodnić, ale istnieje przypuszczenie, że w obronie własnych interesów jest zdolna do wszystkiego. Zrozumieli to zwłaszcza przywódcy postsowieckich państw, znający dobrze polityczną  tradycję rosyjską i tradycję służby państwowej (NKWD-KGB), z której wywodzi się Putin. Prawdopodobnie nie jest  więc przypadkiem, że zaraz po katastrofie odblokowano parę kwestii politycznych, na których Rosji szczególnie zależało. W dniu katastrofy w Moskwie przebywał premier Ukrainy, który szybciutko podpisał nową umowę gazową, na której Rosji zależało, a o którą spierano się miesiącami. 11 kwietnia ogłoszono, że szczyt prezydentów Rosji i Ukrainy zostaje przyspieszony o miesiąc. 21 kwietnia prezydenci Rosji i Ukrainy podpisali umowę o przedłużeniu na kolejne 25 lat stacjonowania rosyjskiej floty czarnomorskiej w ukraińskim Sewastopolu, o co również spierano się latami, a na czym Rosji bardzo zależało, gdyż to właściwie zatrzymuje jakiekolwiek plany o miejscu Ukrainy w NATO. Nieco później Armenia zgodziła się na przedłużenie funkcjonowania rosyjskiej bazy wojskowej na jej terytorium.

Krótko mówiąc, zaniechania i błędy Donalda Tuska w sprawie Smoleńska umożliwiły też przyspieszenie realizacji geopolitycznych celów Rosji w strefie postsowieckiej. Przecież obserwatorzy w Kijowie, Kiszyniowie, Tbilisi, Erewaniu czy Baku po katastrofie w Smoleńsku zobaczyli, jak można potraktować państwo polskie, jak Polska sama się nie szanuje. A dotąd, zwłaszcza w czasie prezydentury Lecha Kaczyńskiego, mogli liczyć na wsparcie Polski w zbliżaniu się tych krajów do struktur politycznych Zachodu (NATO, UE). Polska jawiła im się jako ambitny, mający własną agendę działań na Wschodzie i zdolny do narzucenia swojego punktu widzenia na temat Wschodu partnerom z Zachodu kraj (rola Polski w pomarańczowej rewolucji na Ukrainie w 2004 r. czy w czasie inwazji rosyjskiej na Gruzję w 2008 r.).  Po 10 kwietnia 2010 roku  zobaczyli zaś, jak słaba jest Polska w bezpośredniej konfrontacji z Rosją. Zrozumieli więc, że w przeciąganiu liny między Wschodem, a Zachodem bezpieczniej zbliżyć się do Rosji lub szukać sobie na Zachodzie innych, poważniejszych adwokatów.

I na koniec wniosek być może przykry dla posła Żalka. Wszystkim odpowiedzialnym politykom polskim zależy, by zakończyć niszczącą nas wojnę polsko – polską. Lecz nie będzie to możliwe bez wiarygodnego wyjaśnienia prawdy o katastrofie smoleńskiej. By to z kolei było możliwe, konieczne jest odsunięcie PO od władzy lub przynajmniej jej skompromitowanego tą sprawą lidera i jego najbliższych współpracowników. W przeciwnym razie Rosja będzie dysponowała tymi wszystkimi instrumentami rozgrywania Polski wewnątrz i na zewnątrz, na jakie słusznie zwrócił uwagę pan poseł Żalek.

Pisał w Opiniach:

Jacek Żalek „Władcy przeszłości z Kremla", 26 listopada 2012

Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Rafał Trzaskowski musi przestać być warszawski, żeby wygrać wybory
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Gruzja w ślepym zaułku. Dlaczego nie mogło być inaczej?
Publicystyka
Andrzej Łomanowski: Rosjanie znów dzielą Ukrainę i szukają pomocy innych
Publicystyka
Zaufanie w kryzysie: Dlaczego zdaniem Polaków politycy są niewiarygodni?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Migalski: Po co Tuskowi i PO te szkodliwe prawybory?
Materiał Promocyjny
Fundusze Europejskie stawiają na transport intermodalny