Obraz Kościoła, który dziś za pośrednictwem mediów dostaje przeciętny Polak, to przestarzała, skostniała i konserwatywna instytucja wydająca jedynie zakazy. Biskupi oraz zwykli kapłani to książęta otoczeni dworem, pławiący się w luksusie. Większość jest pazerna na pieniądze, uwielbia drogie samochody i nowoczesne gadżety. Ich zachowania przeczą temu, co głoszą z kościelnej ambony. A jeśli doda się do tego kilka przykładów księży homoseksualistów czy pedofilów albo mających na boku kobiety, to okazuje się, że Kościół to piekło na ziemi.
Tak jednostronny obraz fundują dziś media. I to nie tylko prasa bulwarowa, ale też lewicowo-liberalne dzienniki oraz tygodniki. Niestety, bardzo często – a w ostatnich miesiącach z wielkim natężeniem – pomagają im w tym sami duchowni. Księża Adam Boniecki, Wojciech Lemański czy Krzysztof Mądel stali się ikonami. Wykreowano ich na bohaterów. To właśnie ich wskazuje się jako odnowicieli polskiego Kościoła. A ponieważ boi się ich hierarchia, to knebluje im usta i zakazuje występów w mediach.
Polski Kościół rzeczywiście ma problem. Z jednej strony mamy nieposłuszeństwo kapłanów, z drugiej zaś kłopot z przekazem medialnym. Obie sprawy ściśle są ze sobą związane.
Każdy, kto choćby pobieżnie obserwuje życie publiczne, na pewno zauważy, że Kościół, choć dostrzega siłę mediów, to jednak od nich stroni. Na palcach jednej ręki można policzyć biskupów, którzy są gotowi umówić się z dziennikarzem na bezpośredni wywiad.
Najczęściej kończy się na prośbie o przesłanie pytań. Wśród księży próżno szukać odważnych do wystąpienia w takim czy innym programie telewizyjnym. To dlatego widz ogląda wciąż te same twarze – tu ks. Oko, tam ks. Bartołd, a czasem jeszcze ojciec Tasiemski. I wszechobecny ks. Sowa. Grono ekspertów w sutannach jest bardzo wąskie.
Taka sytuacja może dziwić. Wszak szkolenia medialne dla księży i zakonników nie są już dziś rzadkością. Na katolickich uczelniach są kierunki dziennikarskie, które często kończą kapłani. W diecezjach organizuje się specjalne warsztaty dla duchownych świeckich.
Mimo to w sytuacji trudnej, podbramkowej – np. w sprawie ks. Wojciecha Lemańskiego i jego sporu z abp. Henrykiem Hoserem – głosu Kościoła po prostu brakuje. Media atakują, Kościół milczy. Zamyka się. Pojawia się syndrom oblężonej twierdzy. Jedyną odpowiedzią stają się listy otwarte, lakoniczne komunikaty. A odważny głos w debacie zabiera – również niewielkie – grono prawicowych publicystów. Oni sami, nawet przy wsparciu kilku katolickich gazet czy rozgłośni radiowych, nie są jednak w stanie wytłumaczyć zdezorientowanemu Kowalskiemu, o co tak naprawdę chodzi.