Napisaliście list w obronie Danuty Siedzikówny „Inki" i innych żołnierzy wyklętych, którą lekceważąco traktuje „Gazeta Wyborcza". Może rzeczywiście nie warto „podniecać się" śmiercią „Inki", jak powiedziała w wywiadzie dla „GW" pisarka Magdalena Tulli?
Sebastian Kaleta: Warto, bo „Inka" zasłużyła się wiernością, honorem, niezłomnością, odwagą i poświęceniem. Ona wcale nie chciała umierać. Jednak mimo młodego wieku z pełną świadomością przyjęła trudy śledztwa, by ochronić swoich przyjaciół, którzy tak jak ona chcieli wolnej Polski.
Piotr Wojtyczka: Siedzikówna była niewinną dziewczyną, sanitariuszką w oddziale Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki". Postawiono jej kuriozalne zarzuty i skazano na śmierć. Ówczesny terror w żadnym razie nie był „walką z bandami", sprowadzał się do egzekucji ludzi, którzy nie zgadzali się na komunistyczne porządki, nawet jeśli nie stanowili dla władz żadnego zagrożenia.
Można czasem odnieść wrażenie, że „Inka" była jedyną znaczącą postacią wśród Żołnierzy Wyklętych...
Sebastian Kaleta: Takich życiorysów jest o wiele więcej. Relacje ludzi katowanych, ale niezłamanych przez ubecję czy NKWD są przerażające. W wolnym kraju należy o nich pamiętać. Warto choćby wspomnieć życiorys zmarłej przed tygodniem Kazimiery Kamińskiej, również brutalnie torturowanej. Jej na szczęście udało się przeżyć.