Dlaczego wyborcy Platformy zostali w domu

Pani premier nieźle wypada w sondażach. Polacy ją lubią. Ale nie powiedziała nic, co zmobilizowałoby jej sympatyków do pójścia do urn. Jej nowa polityka okazała się błędem.

Aktualizacja: 17.11.2014 19:06 Publikacja: 17.11.2014 17:59

Michał Szułdrzyński

Michał Szułdrzyński

Foto: Fotorzepa

Niedzielne wybory samorządowe rzucają nowe światło na tezę, że niska frekwencja służy PiS, wysoka zaś Platformie. Porównanie wyników wyborów do sejmików oraz frekwencji pozwala wyciągnąć pouczające wnioski.

Najwięcej uprawnionych do głosowania, ponad 50 proc., poszło do urn w województwach świętokrzyskim, lubelskim i małopolskim. Najmniej – w dolnośląskim i opolskim. Tak się składa, że w pierwszych wygrał PiS, w drugich PO. Jeszcze ciekawiej jest, jeśli zestawimy wyniki z wielkością miejscowości. Największe zwycięstwo PiS nad PO zanotowano na wsiach (35 do 25 proc.), a Platformy nad PiS – w metropoliach powyżej 500 tys. mieszkańców. W dużych miastach frekwencja wyniosła 39 proc., na terenach wiejskich – niemal 52 proc.

Co ciekawe, wsie były jedynym typem miejscowości, w którym partia Jarosława Kaczyńskiego wygrała. Nie tylko w metropoliach, ale też w miastach do 50, 200 i 500 tys. mieszkańców zwyciężała PO. Jeśli zaś uwzględnimy fakt, że to w miastach mieszka ponad 60 proc. Polaków, widać, jak duży wpływ na wynik elekcji miały głosy wyborców ze wsi. To, że znacznie więcej poszło z nich głosować, sprawiło, że ich głos stał się ważniejszy w skali kraju.

Warto oczywiście poczynić kilka zastrzeżeń metodologicznych. Przede wszystkim to dane oparte na danych IPSOS z exit polls, a więc mogą się jeszcze zmienić na korzyść frekwencji w dużych miastach (gdzie sporo ludzi głosuje w ostatniej chwili, czego mogą nie uchwycić sondażowe badania). Po drugie, cztery lata temu frekwencja w województwach, w których wygrywała PO, również była niska, w tych bardziej konserwatywnych była wyższa (według IPSOS frekwencja w ostatnią niedzielę była odrobinę niższa niż w poprzednich wyborach samorządowych). Warto też przypomnieć, że wyrażona procentami frekwencja ma inne znaczenie zależnie od tego, czy wybiera się władze lokalne, parlament czy też prezydenta RP. Najkrócej rzecz ujmując, inna grupa ludzi głosuje na radnych i wójtów, trochę inna na europosłów, inna na posłów i senatorów, wybory prezydenckie przyciągają zaś jeszcze inną grupę.

Jeśli jednak porównamy wyniki poprzednich wyborów z sondażowymi wynikami niedzielnego głosowania, uzyskamy ciekawy wynik. W 2011 roku w wyborach do Sejmu PiS dostało 30 proc., PO 39. W majowych eurowyborach: PiS – 31,8, a PO – 32,1. Teraz exit polls wskazują, że PO zdobyła 27,3 proc., a PiS 31,5. Zaskakuje nie tyle dość wyrównane i stałe poparcie dla partii Kaczyńskiego, ile zdecydowany spadek poparcia dla ugrupowania Ewy Kopacz.

Przedwyborcze sondaże pokazywały, że PO mogła zremisować lub nawet lekko wygrać. Mało tego, badania pokazywały, że premier Kopacz cieszy się sporą sympatią i zaufaniem Polaków. Nie mamy powodu nie wierzyć w rzetelność badaczy. Co się więc stało, że Platforma te wybory przegrała? Najprawdopodobniej jej wyborcy zostali w domu. Polacy może i lubią panią premier Ewę Kopacz, może i nie ma ona tych wad, które drażniły u Donalda Tuska, ale – jak się wydaje – nowa szefowa PO nie powiedziała swoim wyborcom nic, co by zmobilizowało ich do pójścia do urn. Elektorat Kaczyńskiego okazał się niezwykle lojalny, co w kontekście strat, jakie mogła przynieść afera madrycka, okazało się dla PiS zbawienne. Wyrzucenie trzech podróżników odniosło pożądany skutek.

Ani w słowach nowej premier, ani w kampanii PO nie było nic, co by zelektryzowało jej wyborców. Być może więc premier Kopacz popełniła błąd, obniżając temperaturę sporu i namawiając do narodowego pojednania. Czyżby to silne emocje pomagały Tuskowi wygrywać z PiS? Czyżby dobre chęci zgubiły premier Kopacz? Sęk w tym, że jeśli wyciągnie ona z tej porażki poprawny wniosek, będzie musiała złamać obietnicę, że zmieni oblicze polskiej polityki. Będzie to konieczne jeśli nie chce przegrać również za rok.

Niedzielne wybory samorządowe rzucają nowe światło na tezę, że niska frekwencja służy PiS, wysoka zaś Platformie. Porównanie wyników wyborów do sejmików oraz frekwencji pozwala wyciągnąć pouczające wnioski.

Najwięcej uprawnionych do głosowania, ponad 50 proc., poszło do urn w województwach świętokrzyskim, lubelskim i małopolskim. Najmniej – w dolnośląskim i opolskim. Tak się składa, że w pierwszych wygrał PiS, w drugich PO. Jeszcze ciekawiej jest, jeśli zestawimy wyniki z wielkością miejscowości. Największe zwycięstwo PiS nad PO zanotowano na wsiach (35 do 25 proc.), a Platformy nad PiS – w metropoliach powyżej 500 tys. mieszkańców. W dużych miastach frekwencja wyniosła 39 proc., na terenach wiejskich – niemal 52 proc.

Pozostało 82% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości