Kilka zamachów w kilku krajach na trzech kontynentach w ciągu kilku godzin. Jeszcze nie do wszystkich dotarły wieści z Francji, a już zaatakowane zostały Tunezja i Kuwejt.
Fundamentaliści islamscy wiedzą, jak przykuć uwagę świata. I jak niewielkim kosztem wzbudzić przerażenie, które może doprowadzić do wielkich zmian. Może wstrząsnąć państwowością (Tunezji), zaszkodzić gospodarce wielu krajów, zasiać nieufność i nienawiść do obcych, wywołać chaos. Koszt jest niewielki, wystarczy tysiąc dolarów, by kupić broń, dolecieć na miejsce zamachu. I jeszcze wysłać zdjęcie z miejsca zbrodni.
Nie wiadomo, czy za zamachami w Tunezji we Francji i w Kuwejcie stoi jeden pomysłodawca, choć do wszystkich przyznało się Państwo Islamskie. Nawet wydaje się to wątpliwe, by gdzieś w Rakce, stolicy samozwańczego kalifatu, było centrum wydające rozkazy zamachowcom na całym świecie. Jednak te akty terroryzmu łączy jedna idea – bezwzględnej walki dżihadystów z wrogami. Fanatyczni wyznawcy sami wybierają konkretne cele, czasem może motywacji dżihadystycznej towarzyszy jeszcze osobista. Tak mogło być we Francji, gdzie zamachowiec obciął głowę swojemu szefowi.
Piątkowe zamachy wyraźnie pokazują, o jakich wrogów chodzi.
Po pierwsze, jest to Zachód, z jego globalnymi ideami i globalną siłą ekonomiczną. Zaatakowana została fabryka międzynarodowego amerykańskiego koncernu we Francji, symbolizująca świeckie republikańskie wartości.