Witold Waszczykowski w swym pierwszym expose, czyli programowym wystąpieniu dotyczącym polityki zagranicznej, przedstawił wyjątkowo pesymistyczny obraz sytuacji Polski na arenie międzynarodowej. Oczywiście, czasy łatwe nie są — konflikty zbrojne dotarły do granic Polski i naszych sojuszników z NATO. Nie było więc powodu oczekiwać od Waszczykowskiego nadmiernego optymizmu. Tyle, że minister w tej i tak trudnej sytuacji, dorzucił jeszcze parę nowych kłopotów — chodzi przede wszystkim o relacje Polski z Unią Europejską.
Wystąpienie Waszczykowskiego przesiąknięte było eurosceptycyzmem. Minister mówił wręcz o „kryzysie samego projektu europejskiego". — Brak poszanowania równości i podmiotowości państw członkowskich Unii nie będących mocarstwami jest drogą błędną — dowodził, sugerując, że Polska jest w UE dyskryminowana.
Równocześnie Waszczykowski podkreślał, że Polska jest beneficjentem jedności europejskiej. — Pęknięcia, które pojawiły się na konstrukcji z powodzeniem budowanej od kilkudziesięciu lat, są zjawiskiem niepożądanym i niebezpiecznym — stwierdził. To dowód na to, że PiS doskonale rozumie, że nie ma w tej chwili żadnej alternatywy dla Unii.
Nie są żadną alternatywą żywe w PiS koncepcje bliskiej współpracy postkomunistycznych krajów Europy Środkowej i Południowej. Waszczykowski kreślił je równie barwnie, co wcześniej Jarosław Kaczyński i Andrzej Duda. Tyle, że owe koncepcje opierają się na założeniu, że kraje od Estonii aż po Rumunię mają w większości zbieżne interesy — a tak nie jest. Fundamentalnym przykładem są opinie na temat sytuacji na Ukrainie i poparcia dla sankcji UE wobec Rosji, a także poglądy na współpracę energetyczną z Moskwą.
Dlatego miał rację były szef MSZ Grzegorz Schetyna (PO), który pytał Waszczykowskiego: — Za chwilę będą kończyć się sankcje dla Rosji. Z kim pan będzie rozmawiał w sprawie przedłużenia sankcji? Z przyjaciółmi z krajów karpackich, czy z ministrami Francji i Niemiec, przedstawicielami najważniejszych krajów europejskich?