Marek Migalski: Wyborcy wolą kelnerów czy kowbojów?

Jaka powinna być w kampanii strategia „partii drugich”?

Publikacja: 23.08.2023 03:00

Szymon Hołownia

Szymon Hołownia

Foto: Michał Kolanko

Sformułowanie Szymona Hołowni o tym, że on chce „posprzątać stolik”, podczas gdy inni chcą go wywracać, jest jedną z najbardziej nieudanych metafor kampanijnych, jakie słyszałem od lat. Bo jeśli lider Polski 2050 myśli, że wyborcy wolą kelnerów od szeryfów czy chuliganów, to bardzo się myli.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Do czego Donald Tusk potrzebuje Michała Kołodziejczaka, Adama Bodnara i Bogusława Wołoszańskiego na listach PO

Ale nie o jeden sound-bite tu chodzi. Zdanie to pokazuje bowiem dobitnie, że Hołownia nie rozumie, co jako lider partii drugiego szeregu powinien mówić i jak się prezentować. W odróżnieniu od przywódców Konfederacji, którzy zaczęli zyskiwać na popularności właśnie od czasu, gdy zaczęli atakować z równą ostrością zarówno „lewacką” opozycję, jak i rządzące PiS. Bo tylko tak, radykalizmem i chęcią „wywrócenia stolika”, mniejsze ugrupowania mogą się przebić do opinii publicznej oraz do serc wyborców.

Byle nie przystawka

W polityce obowiązuje ta sama zasada, która rządzi w biznesie – wyróżnij się albo zgiń. Zwłaszcza dotyczy to tzw. junior-partnerów. Mają oni szansę na sukces, gdy nie są postrzegani jako przystawki do większych graczy. Nie rozumieli tego na pewnym etapie swej działalności Janusz Palikot, Ryszard Petru czy Paweł Kukiz – dwaj pierwsi stali się w opinii publicznej od pewnego momentu pomocnikami Donalda Tuska, a ten ostatni – Jarosława Kaczyńskiego. Więc zaczęli być zbędni. Po co głosować na „mniejszego”, jeśli można wybrać „większego”?

Wiele razy wyjaśniałem na łamach „Rzeczpospolitej” ewolucyjny mechanizm rządzący naszą predylekcją przyłączania się do silniejszego – towarzyszy nam od początku istnienia naszego gatunku, a zakorzeniony jest nawet w okresie wcześniejszym, naszej przedludzkiej ewolucji. Przejawia się także w polityce – właśnie skłonnością do wybierania partii większych.

Nie oznacza to jednak, że partie małe nie mają żadnych szans. Pod jednym wszakże warunkiem – że będą znacząco odróżniać się od tych silniejszych oraz… sprawiać wrażenie silniejszych. Jak w przyrodzie, gdzie pewne gatunki zwierząt nadymają się lub przybierają kolory mające przekonać potencjalnego przeciwnika, że jest się większym lub zgoła innym niż w rzeczywistości.

Czytaj więcej

Marek Migalski: Referendum trzeba ośmieszyć

W życiu partyjnym przejawiać się to powinno nieco tromtadrackimi i być może śmiesznymi zapewnieniami o swej potędze oraz – co bardzo ważne – zapewnieniami o niezależności i nieprzystawalności do podmiotów zakorzenionych w parlamencie.

Obie te strategie mogą bawić specjalistów, ale dla szerszych kręgów elektoratu są niezbędnym warunkiem powodzenia. Bez ich realizacji partie drugiego szeregu tracą rację bytu, bo jaki jest sens głosowania na ugrupowania pokazujące swoją słabość lub zapewniające, że po wyborach będą lojalnym partnerem innej dominującej formacji?

Mizianie z Tuskiem

I tu przywołajmy postępowanie Polski 2050 i Konfederacji. Zjazd sondażowy partii Hołowni zaczął się wraz z (przepraszam za wyrażenie) „mizianiem” się z PO i Donaldem Tuskiem, a wzrost popularności partii Sławomira Mentzena – od jasnych deklaracji, że nie tylko nie będzie on rządził z dzisiejszą opozycją (co niby oczywiste), ale także z PiS. Co jasne, przyczyn obu zjawisk (spadku poparcia dla Polski 2050 i wzrostu dla Konfederacji) jest więcej, bo rzadko w polityce spotykamy trendy monokauzalne, ale nie da się nie zauważyć, że właśnie zrozumienie (lub nie) zasady „odróżnij się albo zgiń” miało tu kolosalne znaczenie.

Czytaj więcej

Marek Migalski: Rząd bez Lewicy, ale z Mentzenem?

Wracając do początkowej metafory Hołowni – nie, wyborcy szukający „partii drugich” nie chcą kelnerów sprzątających stolik; pragną szeryfów lub kowbojów wywracających go jednym kopnięciem. Nawet jeśli jest oczywiste, że zaraz po wyborach chwaty deklarujące taki spektakl ochoczo zasiądą do owego stolika i zaczną przy nim grę, oszukując co najmniej równie skwapliwie jak ci, którzy siedzą przy nim od lat.

Autor jest politologiem, profesorem UŚ

Sformułowanie Szymona Hołowni o tym, że on chce „posprzątać stolik”, podczas gdy inni chcą go wywracać, jest jedną z najbardziej nieudanych metafor kampanijnych, jakie słyszałem od lat. Bo jeśli lider Polski 2050 myśli, że wyborcy wolą kelnerów od szeryfów czy chuliganów, to bardzo się myli.

Ale nie o jeden sound-bite tu chodzi. Zdanie to pokazuje bowiem dobitnie, że Hołownia nie rozumie, co jako lider partii drugiego szeregu powinien mówić i jak się prezentować. W odróżnieniu od przywódców Konfederacji, którzy zaczęli zyskiwać na popularności właśnie od czasu, gdy zaczęli atakować z równą ostrością zarówno „lewacką” opozycję, jak i rządzące PiS. Bo tylko tak, radykalizmem i chęcią „wywrócenia stolika”, mniejsze ugrupowania mogą się przebić do opinii publicznej oraz do serc wyborców.

Pozostało 81% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Interwencja Boża w wybory w Ameryce
Publicystyka
Paweł Kowal: W sprawie Ukrainy NATO w połowie drogi
Publicystyka
Łukasz Warzecha: Przez logikę odwetu Donald Tusk musi za wszelką cenę utrzymać się u władzy
Publicystyka
Groźny marsz Marine Le Pen
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Publicystyka
W Małopolsce partia postawiła się Jarosławowi Kaczyńskiemu. Czy porażkę można przekuć w sukces?