W pierwszych godzinach po zamachu dominowały jednak stonowane wypowiedzi. Opozycja zachowywała się poważnie. Ryszard Petru zaapelował do prezydenta o specjalne posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego ws. bezpieczeństwa Polski. Grzegorz Schetyna odłożył swój plan bycia „opozycją totalną” i zaoferował rządowi PiS pomoc i współpracę ze strony byłych ministrów z Platformy w tej wyjątkowej sytuacji. Premier Beata Szydło i prezydent Andrzej Duda uspokajali opinię publiczną zapewniając, że nasz kraj jest bezpieczny. Tylko Paweł Kukiz wykorzystał sytuację do tego, by ugrać parę punktów i wezwał rząd do wycofania się ze zobowiązań dotyczących przyjmowania uchodźców.
Czytaj więcej:
Ale nie miejmy złudzeń. Gdy tylko opadnie kurz po zamachach, gdy minie trochę czasu, znów będziemy oglądać kolejny akt politycznej wojny. Opozycja będzie oskarżać rząd, o to, że nie jesteśmy wystarczająco bezpieczni, a rząd będzie przekonywać, że to efekt wieloletnich zaniedbań poprzedniego rządu PO-PSL. I tak w kółko.
A sprawa jest bardzo poważna. Dotychczas nie byliśmy atrakcyjnym celem dla terrorystów. Równocześnie dlatego, że Polska wciąż jest dość jednolitym etnicznie krajem, siatka muzułmańskich terrorystów dość szybko zwróciłaby uwagę polskich służb.
Mimo tego wtorkowe zamachy dotyczą nas na co najmniej dwa sposoby. Po pierwsze atak na Brukselę - na miasto, w którym mieszczą się najważniejsze unijne instytucje - sprawia, że cała Unia Europejska staje przed koniecznością właściwej reakcji. W tym sensie, już wkrótce polski rząd zostanie skonfrontowany z rzeczywistością pozamachowej Europy. Dziś można już śmiało powiedzieć, że po kryzysie finansowym i zeszłorocznym kryzysie uchodźczym (który wcale się jeszcze nie skończył), mamy do czynienia z kryzysem terrorystycznym. Liczba zamachów w ostatnim półroczu pozwala stwierdzić, że Europa ma z terroryzmem bardzo poważny kłopot i nie ma pomysłu jak - poza zmianą Europy w twierdzę - z niego wyjść.