Z punktu widzenia opozycji to… bardzo dobrze! Wreszcie zaczęto rozmawiać o konkretnych rozwiązaniach oraz, co równie pożyteczne, różnić się w nich. Nie jestem w stanie rozstrzygnąć, kto w sporze o sposoby finansowania budownictwa społecznego ma rację, bo nie mam do tego dostatecznej wiedzy, ale wiem jedno – wszyscy wyborcy antypisu zostali tą dyskusją obsłużeni. Zarówno ci, którzy uważają, że należy promować niskie oprocentowanie kredytów, jak i ci, którzy uznają za kluczową w tej sprawie rolę państwa. Co więcej, o tej „kłótni” mógł także dowiedzieć się elektorat PiS – i stwierdzić, że jego partia zawiodła na całej linii. Czego więcej można oczekiwać od siebie opozycja? Zamiast radować się z tej sprzeczki, jej wyborcy znów rytualnie narzekali na kłócących się liderów.
Kłótnia o referendum
Podobnie jest z tematem referendum aborcyjnego wrzuconym przez Hołownię i Kosiniaka-Kamysza. Usłyszeliśmy larum, że co też ci konserwatywni mężczyźni wymyślili? Wszak prawo do aborcji jest prawem człowieka i w tej sprawie mogą decydować tylko kobiety. Posłanki KO i Lewicy nie ustawały w atakach na liderów PSL i PL2050 za sam pomysł przeprowadzenia referendum, bowiem – jak surowo perorowały – nad tą kwestią się nie głosuje, a jeśli już, to tylko kobiety powinny mieć do tego prawo lub powinien to rozstrzygnąć parlament.
Było to dziwne z trzech powodów. Po pierwsze dlatego, że jeszcze nie tak dawno działacze i działaczki Lewicy zbierali podpisy pod projektem powszechnego referendum w sprawie liberalizacji aborcji. Teraz już referendum nie jest OK? Po drugie, jeśli o zmianach ustawowych w tej materii ma rozstrzygać Sejm, to jest w nim tylko 29% kobiet, podczas gdy w całej populacji jest ich 52%. Zatem kiedy głos kobiet byłby bardziej słyszalny i bardziej znaczący? No i po trzecie, kuriozalny jest argument, że w sprawach kobiet decydować mogą tylko kobiety. Nie chcę wchodzić w kwestie fundamentalne (bo jednak płód nie jest częścią kobiecego ciała, ma inne DNA oraz nietożsamy z matką układ genów – to jednak osobny byt), ale jako politologa najbardziej rozśmieszyła mnie propozycja zawężenia zakresu demos do tych, którzy są zainteresowani daną materią. Jeśli tak, to o sprawach wieku emerytalnego powinni decydować emeryci, o amnestii więźniowie, o edukacji nauczyciele i uczniowie, a o impeachmencie sam prezydent. Kpię? Trochę, ale to posłanki KO i Lewicy zaczęły.
Takie spory służą jednak całej opozycji. Bo przecież w tej dyskusji mogli odnaleźć się wszyscy jej wyborcy – zarówno ci, którym bardziej spodobał się pomysł Hołowni i Kosiniaka-Kamysza, jak i ci popierający argumenty polityków i polityczek PO i Lewicy. Co więcej, także część elektoratu niezdecydowanego oraz – co także możliwe – obozu władzy mogła usłyszeć o tej „kłótni” i poprzeć którąś ze stron. Same zyski dla opozycji jako całości.
Zyskać na sporze
Działa tu zasada, którą sformułowałem przed laty i od długiego czasu powtarzam (nieco nadużywając cierpliwości Czytelników): w polityce gdzie dwóch się kłóci, tam trzeci traci. Traci, bo jest niewidoczny, a zyskują ci, którzy eksponują swoje argumenty, bowiem w ten sposób trafiają do umysłów, a potem do serc, wyborców. Od prawie ćwierć wieku korzystają z tej zasady najsilniej obecne z sporze politycznym partie, czyli PiS i PO, co skłania rzesze niczego nierozumiejących profesorów socjologii czy politologii do wygłaszania nigdy niesprawdzających się narzekań, że Polacy są zmęczeni walką tych dwóch formacji, i albo wybiorą kogoś innego, albo w dniu wyborów zostaną w domu. Frekwencja z elekcji na elekcję jest coraz wyższa, partie Tuska i Kaczyńskiego wciąż dominują na polskiej scenie politycznej, ale te fakty nie robią na komentatorach wrażenia i obstają oni przy swoich tezach.
„Gorszące” spory w opozycji służą jej, a nie szkodzą. Oczywiście, jeśli nie przekroczą granic personalnych inwektyw i podłych insynuacji. Co na razie nie ma miejsca. Warto, żeby zrozumieli to wyborcy antypisu, bo na akceptację tego faktu przez większość moich kolegów po fachu raczej nie liczę.