Sondaże pokazują, że Polacy przyzwyczaili się do życia z Covid-19. Aż 63 proc. ankietowanych przez IBRiS w jednym z sondaży dla „Rzeczpospolitej” deklarowało, że nie obawia się kolejnej fali i lockdownu. Traktujemy covid jak grypę, a przecież wiemy, że co roku czeka nas wzrost zachorowań na nią i infekcje grypopodobne. Wiemy też, że na grypę ludzie obecnie umierają rzadziej niż na Covid-19, przez lata nabyliśmy już pewną odporność, więc jakoś sobie poradzimy. Najwyżej poleżymy trochę w łóżku.

I właśnie ta co najmniej tygodniowa absencja w pracy jest gigantycznym kosztem obecnego sezonu infekcyjnego. Przy ok. 300 tys. zachorowań może to oznaczać straty rzędu 16 mln zł tygodniowo. Plus wiele kłopotów związanych z organizacją pracy w firmie. Grypa i inne tego typu infekcje przenoszą się drogą kropelkową, więc do paraliżu całych przedsiębiorstw dochodzi bardzo szybko.

Czytaj więcej

Grypa zaatakowała Polaków i gospodarkę

To o tyle dziwne, że w okresie szczytów kolejnych fal pandemii koronawirusa firmy chętnie sięgały po dobrodziejstwa pracy zdalnej, powszechne były dystrybutory z płynami do dezynfekcji, a w ciasnych pomieszczeniach zakładało się maseczki. Dziś wielu pracowników wróciło do biur, do których jadą zapchanymi po brzegi autobusami i tramwajami. Dezynfektory stoją puste, a o przecieraniu klamek nikt już w zasadzie nie pamięta.

Jeszcze kilka miesięcy temu w wielu firmach przeprowadzało się szybkie testy na obecność koronawirusa, a widząc objawy infekcji, czym prędzej odsyłało się pracownika do domu. Dziś akceptuje się kichających i kaszlących współpracowników, którzy nawet w takiej sytuacji nie sięgają po maseczki. Wreszcie, rzadko proponuje się pracownikom szczepienia przeciwko grypie, za które, w przeciwieństwie do tych na Covid-19, trzeba zapłacić. A przecież profilaktyka zawsze jest lepsza i tańsza niż leczenie. Pandemia powinna nas wszystkich tego nauczyć.