Roman Kuźniar: Bezpieczeństwo na łapu-capu

Za ciężkie pieniądze wydawane pospiesznie na zbrojenia rząd tworzy wrażenie, że troszczy się o to, by Polska była bezpieczna – pisze politolog.

Publikacja: 05.01.2023 03:00

Jednym z istotnych obszarów korekty polskiej polityki bezpieczeństwa są zakupy uzbrojenia. Na zdjęci

Jednym z istotnych obszarów korekty polskiej polityki bezpieczeństwa są zakupy uzbrojenia. Na zdjęciu czołgi prezentowane podczas uroczystości zatwierdzenia umowy na dostawę 116 czołgów M1A1 ABRAMS dla Wojska Polskiego

Foto: PAP/Marcin Obara

Jakkolwiek paradoksalnie by to brzmiało, wojna Rosji przeciwko Ukrainie wymusiła na ekipie rządzącej Polską od 2015 roku powrót do normalnej polityki bezpieczeństwa. Trzeba od razu zastrzec, że ten powrót jest w tej chwili dalece niepełny, ale chciałoby się wierzyć, że nie zatrzyma się w pół drogi. 

Okres błędów i wypaczeń

Mówiąc o normalnej polityce bezpieczeństwa, mamy zwykle na myśli taką, która uwzględnia geopolityczne położenie kraju, aktualne zagrożenia, własne możliwości oraz szanse wsparcia zewnętrznego, zwłaszcza sojuszniczego. Z tego punktu widzenia Polska w ostatnich latach prowadziła zasadniczo błędną politykę. 

Błąd popełniano w obu podstawowych jej wymiarach – stosunkach zewnętrznych oraz kształtowaniu wewnętrznego systemu obronnego. Problem był tym poważniejszy, że były to błędy niewymuszone, to znaczy niewynikające z niedostatku zasobów czy niezawinionej wrogości otoczenia. W stosunkach zewnętrznych polegało to na świadomym psuciu relacji z tymi państwami, które mają podstawowe znaczenie dla pewności naszego bezpieczeństwa oraz dla naszych zdolności obronnych w sytuacji kryzysu czy wręcz agresji. Chodzi oczywiście o Stany Zjednoczone i Niemcy. Co gorsza, Polska z własnego wyboru znajdowała się w sytuacji konfrontacji z UE jako całością i napięcia oraz braku zaufania lub obojętności z głównymi państwami Unii i NATO. 

Czytaj więcej

Władysław Teofil Bartoszewski: Powrót polityki zagranicznej

Rządzący w Warszawie stwarzali wrażenie, że nasz kraj nie czuje się częścią rodziny demokratycznych narodów Zachodu zespolonej więzami sojuszniczymi i poczuciem wzajemnej solidarności. Przypomnijmy, że nie uznając Joe Bidena za prawomocnego prezydenta USA i jego demokratycznej administracji za nieodzownego partnera Polski, Warszawa weszła na drogę otwartej konfrontacji z Waszyngtonem, pragnąc położyć rękę na głównej inwestycji USA w naszym kraju. Uderzając przy tym w wolność mediów, która ma zasadnicze znaczenie w amerykańskiej ocenie stanu demokracji w jakimś kraju. Jesienią 2021 roku w Waszyngtonie rozważano nałożenie na Polskę sankcji, gdyby ta zdecydowała się na swoistą nacjonalizację koncernu TVN. Ostatni raz Ameryka nakładała sankcje na Polskę w stanie wojennym. 

Do tego partia rządząca tworzyła koalicję z tymi siłami politycznymi na Zachodzie, które pozostawały w bliskiej przyjaźni z prezydentem Putinem i dążyły do osłabienia UE. Przypomnijmy też, że umiłowany przez polskie władze prezydent Donald Trump był nie tylko fanem Putina, ale też projektował wyprowadzenie USA z NATO (!).

W wymiarze wewnętrznym błędy polegały zarówno na osłabianiu zdolności obronnych naszych sił zbrojnych, jak i spektakularnej niekompetencji władzy w odniesieniu do przemysłu zbrojeniowego, co przyznawał w jednym z maili minister Dworczyk. Siły zbrojne zostały poddane głębokim czystkom na szczeblu dowódczym, w czym chodziło o złamanie kręgosłupa moralnego armii oraz przekształcenie jej z siły służącej obronie państwa w zwasalizowany instrument wpływów partii rządzącej. Obrazu przygnębiającej degradacji w tej dziedzinie dopełniał brak modernizacji sił zbrojnych, co było szczególnie odczuwalne w odniesieniu do osłony polskiego nieba, morza oraz zdolności obronnych w razie klasycznej agresji. Wojsko miało być głównie defiladowe, wykorzystywane do patriotycznych manifestacji, a ogólny kształt sił zbrojnych wskazywał, że wyznacza się im taką rolę, jaką z reguły pełnią one w państwie autorytarnym. 

Czytaj więcej

Marek Kozubal: Generał Wiesław Kukuła, czyli pierwszy strażak Rzeczpospolitej

W sumie, zmierzaliśmy ku czemuś, co eksperci nazywają autarkią strategiczną, szczególnie groźną w naszym położeniu. Prezes partii rządzącej w roli wicepremiera ds. obronnych i bezpieczeństwa okazał się jeszcze mniej udanym „eksperymentem”, niż Jacek Czaputowicz w roli ministra spraw zagranicznych. Rządzący zdawali się nie wierzyć w zagrożenie ze strony Rosji, w przeciwnym przypadku mielibyśmy inną politykę bezpieczeństwa, albo też uważali, że obronę Polski należy zostawić NATO.

Trzy zmiany na lepsze

Wybuch wojny przyniósł otrzeźwienie. Nie tylko zresztą w Polsce, w wielu innych krajach Europy również, a największe w Niemczech, choć ich problem polegał na czym innym, a mianowicie na jeździe na gapę w NATO oraz na bezbrzeżnej naiwności (podszytej chęcią robienia interesów) w rozumieniu Rosji. Słynni niemieccy „Russlandverstehers” okazali się zadufanymi głupcami, którzy nie rozumieli niczego. 

Co się tyczy Polski, to pozytywna korekta polityki bezpieczeństwa obejmuje trzy kierunki. Po pierwsze, to radykalna zmiana stosunku do Ukrainy, której wcześniej próbowano ze względów historycznych pokazywać „miejsce w szeregu”. Polska wsparła ją bezwarunkowo, całościowo i proporcjonalnie wielkim kosztem. Dotyczy zwłaszcza pomocy uchodźcom, którzy zostali potraktowani jak rodzina w nieszczęściu, głównie dzięki solidarności i ofiarności polskiego społeczeństwa. Ponadto udzieliliśmy oczywiście ogromnego, nieocenionego wsparcia w sprzęcie wojskowym. Ponadto Polska (Rzeszów i okolice) stała się regionalnym centrum logistycznym w przekazie wszelkiego rodzaju pomocy Zachodu dla Ukrainy. To ważne, bo zatrzymanie Rosji ma znaczenie dla bezpieczeństwa Polski i naszej części świata. 

Po drugie, doszło do natychmiastowej zmiany w podejściu do Ameryki rządzonej przez demokratyczną administrację Bidena. Niemałą rolę w poprawie stosunków z USA odegrali sami Amerykanie, którzy w sytuacji wojennej postanowili przymknąć oko na wskazywane przez nich wcześniej niedomagania po stronie polskich władz w zakresie standardów demokracji. Polska „jaka jest”, z uwagi na położenie geostrategiczne, stała się dla Waszyngtonu nie do zastąpienia w transferze pomocy na Ukrainę i uszczelnianiu wschodniej flanki NATO. 

Bez wątpienia pomagają w tym ogromne zakupy amerykańskiego sprzętu wojskowego, co w zamierzeniu rządzących, podobnie jak było to wobec Trumpa, jest sposobem na kupowanie przychylności Ameryki. Czy ten klientelizm wytrzyma próbę czasu, to znaczy będzie właściwym kluczem w podejściu do USA po wojnie, trudno powiedzieć, zwłaszcza, że nie wiemy, kto wygra tam następne wybory prezydenckie.

Zbrojeniowe 500+?

Trzecim istotnym obszarem korekty polskiej polityki bezpieczeństwa są nareszcie zakupy uzbrojenia. Wcześniej były one długo wstrzymywane, a niektórych przypadkach spektakularnie odwoływano kontrakty podpisane przez rząd PO-PSL, ze szkodą dla zdolności obronnych oraz stosunków dwustronnych z krajami, w których były one lokowane. 

Czytaj więcej

Marek Kozubal: Wojsko milczało, gdy na Polskę spadła rakieta

Obecnie przyspieszono prace nad budową wielowarstwowego systemu obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej, co do tej pory z niezrozumiałych względów byłą piętą achillesową naszego systemu obronnego. Polskiego nieba bronić będzie także myśliwiec wielozadaniowy F-35, kupiony już wcześniej, a głównie dlatego, aby wybawić z kłopotu administrację Trumpa, która w ostatniej chwili odmówiła sprzedaży tych samolotów do Turcji (w reakcji na zakupy przez Ankarę rosyjskich systemów antyrakietowych). Miejmy nadzieję, że będzie nas stać na eksploatację tych drogich maszyn i potrafimy z nich uczynić element siły obronnej Polski, co nie jest przesądzone. 

W Stanach kupiliśmy także sporą liczbę nowoczesnych czołgów Abrams, to z kolei dla udobruchania administracji Bidena. Niestety, w obu przypadkach to zakupy z (najwyższej) półki, czyli bez pożytku dla modernizacji naszego przemysłu obronnego.

Wiele wskazuje, że obecny rząd postrzega program dozbrajania polskiej armii jak kiedyś 500+. Oficjalnie miało ono służyć przełamaniu kryzysu demograficznego, a nieoficjalnie pozyskiwaniu uboższego elektoratu. Program 500+ nie mógł dać efektu demograficznego, ponieważ władza nie rozumiała, że dzieci się nie kupuje, że pieniądze to nie wszystko; pozostał efekt populistyczny. Obawiam się, że w przypadku radykalnego wzrostu wydatków na zbrojenia rząd kieruje się podobną logiką, o czym świadczy choćby zupełny brak dyskusji na temat obronnego sensu poszczególnych zakupów w polskiej sytuacji geostrategicznej. No, ale w ten sposób za ciężkie pieniądze, z pewnością zbyt wielkie, buduje się wrażenie troski o bezpieczeństwo.

Widzimy, jak zdolności zaczepne Rosji w sferze militarnej są w tej chwili mocno redukowane. Wynika z tego, że nie musimy na łapu capu uzupełniać naszych zdolności obronnych, a tak to w tej chwili wygląda. Mamy luksus spokojnej oceny wielkości i struktury zamówień oraz kierunków, z których mają pochodzić, z uwzględnieniem krajowego i europejskiego przemysłu zbrojeniowego. Przecież te gigantyczne zakupy w Korei Południowej to czysta egzotyka, której podłożem jest zimna wojna z UE i jej głównymi państwami. A przy tym, to kosztowna egzotyka, z której krajowy przemysł właściwie nic nie będzie miał. 

Poza tym Polsce nie jest potrzebna 300-tysięczna armia; nie jest ona możliwa także ze względów finansowych i demograficznych. Lepiej te pieniądze wydać na nowoczesny sprzęt. Liczyć się będzie jakość, a nie ilość. Nie można iść śladem trenera Michniewicza, który stworzył drużynę przeszłości, a nie przyszłości. Przecież to brak kryterium jakości w sprawach bezpieczeństwa naraził głowę państwa na śmieszność (rozmowa z rosyjskimi pranksterami), choć na szczęście nie doszło w tym przypadku do ujawnienia jakichś tajemnic wojskowych.

Niezbędna dalsza korekta 

Jeśli myśli się poważnie o bezpieczeństwie Polski, nie można się na tym zatrzymać. A myśleć trzeba poważnie, ponieważ zagrożenie ze strony Rosji nie zniknie. Putin nie wygra tej wojny, lecz dopóki on czy ludzie jego pokroju pozostaną przy władzy, Rosja pozostanie faszystowska i będzie dla otoczenia swoistym nowotworem złośliwym, o czym piszą autorzy świeżo wydanej książki „Bezpieczeństwo Polski w świetle wojny na Wschodzie” (WN Scholar 2022). 

Potrzebne są dalsze zmiany i korekty na kilku kierunkach. Konieczne jest, po pierwsze, nie tylko zakończenie zimnej wojny z UE i jej głównymi państwami, lecz również włączenie się w budowę Unii jako systemu bezpieczeństwa. Trzeba porzucić pozycję kontestatora Zachodu, który na własne życzenie się zmarginalizował w tej wspólnocie. Nie można z jednej strony straszyć opinii publicznej Zachodem, a z drugiej strony liczyć, że będzie on wiarygodnym gwarantem naszego bezpieczeństwa. 

Jako kraj brzegowy powinniśmy grać na jedność Zachodu. Od jego zwartości zależy nasze bezpieczeństwo w różnych dziedzinach. Jest prawdą potoczną, że lico skały jest odporne na działania zewnętrzne (erozja, uderzenia), o tyle, o ile jest ono mocno zespolone z całą skałą. Nie wiadomo jeszcze, na jakie wrogie działania Rosji lub inne zagrożenia będziemy narażeni w związku z zapoczątkowanym przez nią najgłębszym od II wojny światowej kryzysem bezpieczeństwa w naszej części świata.

I wreszcie, rzecz zupełnie podstawowa, problemy bezpieczeństwa i obrony nie mogą być sprawą partyjną. Tymczasem widać czarno na białym, że interesy partyjne, także te doraźne, biorą górę na interesami bezpieczeństwa Polski i Polaków. Kuriozalna odmowa przyjęcia niemieckich patriotów, już po akceptacji przez ministra obrony i prezydenta, na wskutek interwencji dotkniętego antyniemiecką obsesją szefa partii rządzącej jest kolejnym tego przykładem. To było też silnie widoczne w działalności Antoniego Macierewicza jako ministra obrony. Kwestie bezpieczeństwa nie mogą służyć sianiu podziałów i nieufności wśród Polaków. Od wieków (Sun Zi) wiadomo, że spoistość społeczeństwa jest jedną z ważnych przesłanek do obrony, bo sprzyja eliminowaniu własnych słabości.

Partia władzy w tej sprawie nie tylko ma działać w interesie bezpieczeństwa Polaków, więc oni muszą wiedzieć i rozumieć, choćby za pośrednictwem parlamentu, sens tych działań, ale również zarządzać w ich imieniu ogromnymi pieniędzmi, które być może będą spłacane przez następne pokolenia. To nie może odbywać się w sposób tajny, zwłaszcza, że władza w tej sferze wykazuje się nierzadko zarówno niekompetencją, jak i gomułkowskim woluntaryzmem. Przydałby się bieżący kontakt z krajowymi ośrodkami eksperckimi, ale sekciarskie podejście do tych spraw przez partię rządzącą („tylko my wiemy, i wiemy najlepiej, inni to obóz zdrady”) zdaje się to wykluczać. Brak uczciwego dialogu – dialogu, a nie podstępów – w sferze bezpieczeństwa i obrony ogranicza zdolność władzy do podejmowania optymalnych decyzji w sprawach kluczowych dla państwa. 

Szef sztabu armii francuskiej gen. Thierry Burkhard pisał w rozkazie po ataku Rosji na Ukrainę o „obowiązku prawdy”, której zupełnie zabrakło w rosyjskim wojsku i polityce obronnej, a co stało się przyczyną porażek Rosji na froncie. I konkludował: „tylko głęboka szczerość pozwoli nam się możliwie najlepiej przygotować na trudny czas”. My w Polsce także musimy sobie przyswoić obowiązek prawdy.

o autorze

Roman Kuźniar

Kierownik Katedry Studiów Strategicznych i Bezpieczeństwa Międzynarodowego WNPiSM UW, były doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego.

Jakkolwiek paradoksalnie by to brzmiało, wojna Rosji przeciwko Ukrainie wymusiła na ekipie rządzącej Polską od 2015 roku powrót do normalnej polityki bezpieczeństwa. Trzeba od razu zastrzec, że ten powrót jest w tej chwili dalece niepełny, ale chciałoby się wierzyć, że nie zatrzyma się w pół drogi. 

Okres błędów i wypaczeń

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Potrzeba nieustannej debaty nad samorządem