Lektura wywiadu Jarosława Kaczyńskiego w „Sieciach” to rozrywka wielopoziomowa i o różnych odcieniach. W zależności od tego, który fragment czytamy i jaki jest nasz nastrój, reakcja waha się od rozbawienia w duchu niemal montypythonowskim, poprzez umiejętnie podsycane napięcie, aż po niedowierzanie i irytację.
Weźmy już same pytania – toż to właściwie godny oddzielnej uwagi wątek. Ot, choćby coś takiego: „Przekładając na konkret – co dziś znaczy »koniec tego dobrego« powiedziane wobec grającej bezprawnie, bezczelnie łamiącej traktaty unijne, używającej szantaży Komisji Europejskiej?”. Jeśli ktoś chciałby, żeby dziennikarze byli nadal dziennikarzami i nie pasuje mu ich funkcjonowanie jako nieformalnych rzeczników tej czy innej strony, to może się zirytować. Ale przecież w gruncie rzeczy to namolne wazeliniarstwo jest nawet dość zabawne.
To jednak sprawa poboczna. Ważniejszy jest wątek, który wywołał największe poruszenie, dotyczący relacji Polski z Unią Europejską, a przy okazji – z Niemcami. Kwestia jest złożona i pozostawienie jej na poziomie kpin z gróźb Jarosława „Dość Tego” Kaczyńskiego jej nie wyczerpuje. Prezes PiS mówi bowiem jednak także o faktach. Propozycja Olafa Scholza, zakładająca całkowite odejście od jednomyślności w Radzie UE, a więc praktyczną federalizację UE, takim faktem jest i jest to droga bardzo dla Polski groźna, by nie powiedzieć więcej. Podobnie faktem jest, że Komisja Europejska używa narzędzi, jakie w ostatnich latach otrzymała, do naciskania na Polskę, w tym poprzez finanse. I tu także całkowicie zasadne jest pytanie, po jakie jeszcze tematy KE może sięgnąć, żeby wymóc na nas zgodę na daleko idące zmiany, być może w dziedzinach, które miały być sferą naszej wyłącznej suwerenności.
Czytaj więcej
Nie ma znaczenia liczba przecieków o rosnącej niechęci wobec premiera ani to, czy Jarosław Kaczyński mu ufa. Obecny szef rządu będzie sprawował swoją funkcję tak długo, jak prezes uzna to za stosowne, bez względu na to, co na ten temat mówił, mówi i będzie mówić.
Problem z wypowiedzią Kaczyńskiego na te tematy leży w tym, że pan prezes udaje, iż nie dostrzega – a usłużny dziennikarz oczywiście nawet półsłówkiem nie przypomina – że te narzędzia Komisji Europejskiej dał do ręki rząd PiS i sam Mateusz Morawiecki. W pewnym miejscu prezes Kaczyński sugeruje (nie pada to wprost, ale nietrudno zrozumieć, o co chodzi), że w ramach swoistych retorsji za niewypłacanie Polsce pieniędzy nasz kraj ograniczy swój udział w polityce klimatycznej UE, bo jest ona uciążliwa dla polskich obywateli. Co do tego ostatniego – pełna zgoda, co piszę jako stanowczy jej krytyk od lat. Tylko że na tę politykę zgodził się rząd PiS, potem pan premier zgodził się jeszcze na jej zaostrzenie, a teraz nagle Jarosław Kaczyński odkrywa, że ona jest niekorzystna dla obywateli?