Justin Trudeau nie przestaje zaskakiwać. Udowodnił do tej pory, że zna się na komputerach kwantowych, nie boi się promować kampanii społecznych przy pomocy nowych mediów, a także ze śmiechem przyznał, że ma w swoim rządzie więcej sikhów niż premier Indii. Kanadyjski gabinet jest ewenementem równouprawnienia pod każdym względem, niespotykanym na świecie. Po piętnaścioro pań i panów ministrów, dwie osoby niepełnosprawne, dwóch przedstawicieli rdzennych plemion oraz piątka z mniejszości narodowych.
Wśród nich czworo ministrów to indyjscy sikhowie. Jedna kobieta, odpowiedzialna za resort ds. małych przedsiębiorstw Bardish Chagger i trzech panów: od obrony Harjit Sajjan, infrastruktury Amarjeet Sohi i innowacji Navdeep Singh. Dla porównania Narendra Modi ma w Indiach jedynie dwoje przedstawicieli tej religii: Maneka Gandhi odpowiedzialną za sytuację kobiet i dzieci oraz Harsimrat Kaur Badal zajmujący się przetwórstwem żywności. Dodatkowo, w kanadyjskim parlamencie zasiada obecnie 17 sikhów.
Zanim Trudeau został premierem zatańczył z przedstawicielami kanadyjskich sikhów bhangrę. Wydarzenie odbyło się w Montrealu. Premierowi poszło tak dobrze (ten człowiek ma prawdziwy talent do robienia rzeczy najlepiej jak tylko się da), że został okrzyknięty Justinem Singhiem Trudeau.
Dziś Trudeau poinformował o oficjalnych przeprosinach ze strony rządu za to, że w 1914 roku do kanadyjskiego portu nie wpuszczono statku z uchodźcami na pokładzie. Był to japoński parowiec "Komagata Maru", który wiózł z Hongkongu na pokładzie 376 sikhów, hindusów i muzułmanów. 23 maja upłyną dokładnie 102 lata od tego wydarzenia.
Incydent z "Komagata Maru" to wstydliwa karta kanadyjskiej historii. Po ponad dwóch miesiącach postoju u wybrzeży kraju, który dla wielu miał stać się nowym domem, statek odesłano do Hongkongu. Podczas powrotu na pokładzie wybuchły zamieszki, w których zginęło 20 pasażerów.