Hasło Aleksandra Kwaśniewskiego z wyborów 1995 roku, „wybierzmy przyszłość" nie tylko dało mu prezydenturę. Stało się hasłem dominującego w latach dziewięćdziesiątych w Polsce podejścia do przeszłości. Już samo pamiętanie nie było wówczas popularne, o rozliczeniach z przeszłością nie mówiąc. Grupa konserwatywnych intelektualistów, wśród której byli późniejsi twórcy Muzeum Powstania Warszawskiego, rzuciła wówczas hasło polityki historycznej.

Zauważyli, że każdy prowadzi politykę historyczną, a ten, kto mówi „wybierzmy przyszłość", również operuje pamięcią – historyczna amnezja była właśnie polityką historyczną lat dziewięćdziesiątych. Ich zdaniem nie będzie dobrej polityki bez przywrócenia właściwej pamięci historycznej. Bez świadomości przeszłości nie może być uczciwego budowania przyszłości. Dzięki akcjom takim jak „Bohaterowie Naszej Wolności" czy otwartym w 2004 r. Muzeum Powstania Warszawskiego pomysł polityki historycznej wszedł do politycznego mainstreamu. Krytycy polityki historycznej podnosili, że polityka historyczna jest po prostu próbą zaprzęgnięcia historii do bieżącej walki politycznej. Problem jednak w tym, że po latach komunizmu, w którym historię permanentnie zakłamywano, wolna Polska miała zaległości, które trzeba było nadrobić. Przywrócenie pamięci o Żołnierzach Wyklętych, zapomnianych bohaterach „Solidarności" czy tych ratujących Żydów itp., itd., nie licząc ogromu edukacyjnej pracy wykonywanej przez IPN było właśnie efektem podejścia przez państwo serio do zadania prowadzenia polityki historycznej.

I choć początkowo był kojarzony z prawicą, dziś niezwykle aktywne w polityce historycznej są środowiska, które jeszcze niedawno kwestionowały sens jej prowadzenia. Partia, która u zarania III RP wybierała przyszłość i wciąż przekonuje, że trzeba spalić IPN, dziś raz po raz zgłasza inicjatywy będące częścią lewicowej polityki historycznej. Czym innym był właśnie pomysł, by uczynić 2013 rok rokiem Edwarda Gierka? Wielka debata, którą ta inicjatywa wywołała, i spór o rolę I sekretarza w historii PRL pokazał, jak niezwykle nośne są w bieżącej debacie publicznej kwestie historyczne i jak gorące emocje one budzą. To jednak nie pierwszy raz, gdy przeciwny polityce historycznej SLD sam się do niej odwołuje. Gdy 13 grudnia politycy SLD spotkali się przy kieliszkach szampana, by świętować 10. rocznicę zakończenia negocjacji akcesyjnych do UE, zrobili to tylko po to, by odwojować tę datę z kalendarza polskich rocznic. By nie obciążała postkomunistów odpowiedzialnością za stan wojenny, by kojarzyła się z ich zasługą na drodze Polski do Europy. Reakcja na popkulturowe lukrowanie Lenina w reklamie sieci komórkowej pokazuje, jak dużą siłą jest świadomość historyczna. To samo dotyczy awantury, jaka wybuchła po słowach sędziego Igora Tulei – porównanie działania CBA do stalinowskich represji z okresu totalitaryzmu pokazuje, że polityka historyczna zagościła nawet w wyrokach sądów.

Dziś polityka historyczna odnosi sukcesy à rebours. Wątpię jednak, czy takiego sukcesu chcieli ci, którzy byli inicjatorami jej powrotu.