Cztery lata temu, 11 lutego 2004 roku, zmarł pułkownik Ryszard Kukliński. Jego los jest niemal żywcem przeniesiony z greckiej tragedii. Gdy dla jednych pozostaje bohaterem narodowym, dla innych jest zdrajcą. Jedni nazywają go pierwszym polskim żołnierzem w NATO, inni – jak niegdyś Lech Wałęsa – utrzymują, że „sprzeniewierzył się wojskowej przysiędze”.
O nawiązaniu współpracy z Amerykanami ten wysoki rangą oficer LWP zaczął myśleć po inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację. O decyzji przesądziła masakra robotników na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. Sam zaczął szukać kontaktu z amerykańskim wywiadem. Krytycy pułkownika nie wierzą w jego wersję. Utrzymują, że współpraca była wynikiem werbunku przez CIA. Kukliński jako oficer Sztabu Generalnego miał dostęp do tajemnic najwyższej rangi. W czasie konfrontacji ZSRR z Zachodem – bezcennych. W latach 1971 – 1981 przekazał Amerykanom ponad 35 tys. stron dokumentów dotyczących planów strategicznych, map oraz innych cennych danych. Były wśród nich plany wprowadzenia w Polsce stanu wojennego. Ówczesny szef CIA William Casey napisał: „nikt na świecie w ciągu ostatnich czterdziestu lat nie zaszkodził komunizmowi tak jak ten Polak”.
Na początku lat 80. Kukliński zbiegł do USA. 23 maja 1984 roku sąd wojskowy w tajnym procesie skazał go na karę śmierci zmienioną na 25 lat więzienia.
Jeszcze długo po upadku komunizmu Kukliński czekał na rehabilitację. Ułaskawienia go odmówił prezydent Lech Wałęsa. Dopiero wiosną 1995 roku prezes Sądu Najwyższego wniósł rewizję nadzwyczajną od wyroku skazującego Kuklińskiego za zdradę i dezercję. Wyrok został jednak uchylony, a prokuratura ponownie rozesłała za nim listy gończe. Śledztwo zostało ostatecznie umorzone w 1997 r.
Choć zakrawa to na ironię, orędownikami rehabilitacji Kuklińskiego okazali się postkomuniści Aleksander Kwaśniewski oraz Leszek Miller. W styczniu 2002 r. premier Miller spotkał się z pułkownikiem w Waszyngtonie. Ten miał mu wtedy powiedzieć, że „pragnie dokonać żywota pod gruszą w kraju”. Umarł w amerykańskim szpitalu.