Rz: Czy to dobrze, że premier Donald Tusk nie zamierza uczestniczyć w ceremonii otwarcia olimpiady w Pekinie?
Nie wiem, czy szef naszego rządu w ogóle wybierał się do Pekinu. Tak czy inaczej szanuję tę suwerenną decyzję, aczkolwiek uważam, że tego typu deklaracja ponad cztery miesiące przed olimpiadą jest przedwczesna. Tym bardziej że nie było tak, że nikt się tym problemem nie interesował, więc premier musiał zabrać głos. Sejmowa Komisja Spraw Zagranicznych już tydzień temu jednogłośnie wyraziła swój protest w związku z sytuacją w Tybecie oraz zaapelowała do chińskich władz o dialog z Dalajlamą. Wczoraj odbyła się także debata w Parlamencie Europejskim poświęcona tej kwestii. Przedstawiciele innych państw europejskich nie ogłaszają już teraz ostatecznych decyzji, więc nie jestem pewien, czy musimy się tak spieszyć.
Argument, że Chiny okupują Tybet przypomina mi – z pewną przesadą – opinie skrajnych środowisk niemieckich, że Polska okupuje Dolny Śląsk
Dlaczego ta decyzja jest, pana zdaniem, przedwczesna? Może jakoś zaszkodzić Polsce?
Ani nasze obroty handlowe z Chinami nie są za duże, ani nasze stosunki polityczne zbyt zażyłe, więc pewnie bardzo nam to nie zaszkodzi. Mając jednak w pamięci szachowe powiedzenie, że groźba jest silniejsza od ruchu, uważam, że takimi deklaracjami sami pozbawiamy się instrumentu nacisku na Chiny. Pamiętajmy, że przyznanie Chinom igrzysk olimpijskich przed siedmioma laty miało między innymi na celu także przyspieszenie procesu reform, który toczy się tam od przełomu lat 70. i 80. i na razie głównie sprowadza się do zmian gospodarczych, a w mniejszym stopniu politycznych. I była to decyzja słuszna. Od tamtego czasu Chiny dostały wiele sygnałów dotyczących potrzeby demokratyzacji i przestrzegania praw człowieka, płynących z różnych środowisk międzynarodowych, i teraz jest czas, aby ostatecznie się przyjrzeć, czy te sygnały do rządu w Pekinie przemawiają.