Szwedzki sąd najwyższej instancji w północnym województwie Norrbotten wydał bezprecedensowy wyrok brzmiący w skrócie tak: każde gospodarstwo może śmierdzieć, ale istnieją granice smrodu.

Konflikt pomiędzy Rogerem Larssonem, właścicielem pokaźnej hodowli bydła (140 sztuk) w Orrby, a jego czułym na intensywną woń sąsiadem ciągnął się od wielu lat. Sąsiad hodowcy skarżył się, że smród zza miedzy jest nie do wytrzymania i przeszkadza jego rodzinie... w grillowaniu. Co więcej, z powodu nieprzyjemnego zapachu nie da się nawet wywieszać prania na dworze. Krytyka sfrustrowanego sąsiada była jednak konstruktywna – proponował Larssonowi inwestycję w nowy system wentylacji lub chociaż wybudowanie szczelnego pomieszczenia do przechowywania nawozu. Na nic się to zdało. Larsson stwierdził, że takie przedsięwzięcia zrujnują go finansowo.

Wtedy sąsiad zwrócił się o pomoc do komisji do spraw środowiska i zarządu wojewódzkiego, a te nakazały Larssonowi zmniejszyć intensywność smrodu. Uparty sąsiad drążył sprawę, która trafiła w końcu do sądu do spraw ochrony środowiska najwyższej instancji. Trybunał opowiedział się po stronie pokrzywdzonego i kazał właścicielowi stada przebudować m.in. wentylację obory. Nie zobowiązał go jednak do budowy pomieszczenia na nawóz. Czyli i wilk syty, i owca cała.

Kontrowersyjnej sprawie bacznie przyglądał się Szwedzki Związek Rolników, który wspierał Larssona. – Jeżeli gospodarstwo rolne nie może śmierdzieć, to równie dobrze można zaprzestać wszelkiej produkcji żywności w Szwecji – nie krył niezadowolenia Eilert Apelqvist, członek związku. Pocieszające, jego zdaniem, jest jedynie to, że sąd ds. środowiska orzekł, iż trochę smrodu tolerować należy.

[i]Anna Nowacka-Isaksson ze Sztokholmu[/i]