Mirosław Sekuła (PO) zapowiedział wczoraj, że w piątek, na najbliższym posiedzeniu komisji, złoży poprawki do swego raportu z jej prac. Posłowie będą musieli od razu zapoznać się z nimi i zgłosić swoje. Również w piątek Sekuła chce głosowania nad ostateczną wersją raportu. Na zgłoszenie zdań odrębnych posłowie będą mieli tylko 24 godziny.
– To zamach na komisję – mówił wczoraj wiceszef komisji poseł Bartosz Arłukowicz (Lewica). – Przestrzegam, żeby pan Sekuła aż tak się nie spieszył, bo już tyle razy się potknął, że w końcu może się przewrócić.
– To skandal – ocenia Beata Kempa (PiS) i mówi o „poniewieraniu prawdą”.
Choć Sejm dał komisji czas na prace do końca września, to poseł PO chce zrobić to jeszcze w sierpniu. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że wcale nie chodzi tu o ustalenie prawdy w aferze hazardowej, ale o to, by poseł Sekuła jak najszybciej mógł zamiast szefowaniem komisji zająć się przygotowaniami do kampanii wyborczej w Zabrzu. Nie ukrywa bowiem, że chce startować na prezydenta tego miasta.
Jak oficjalnie swój pośpiech uzasadniał Sekuła? Dość nieoczekiwanie. Mówił, że musi jak najszybciej zakończyć prace komisji, by w polityce zapanował spokój. Dlaczego? – Komisja stała się jednym z frontów wojny polsko-polskiej, a chciałbym, żeby takich frontów było jak najmniej – mówił. To niepokojący sygnał. Zadaniem szefa komisji śledczej jest dochodzenie do prawdy, a nie zasypywanie podziałów politycznych. Chyba że według Sekuły próba poznania prawdy o kontaktach polityków PO z biznesmenami branży hazardowej to już wyraz „wojny polsko-polskiej”. Jeśli tak, polityczny pacyfizm Sekuły miałby bardzo wysoką cenę: aferę hazardową trzeba zamieść pod dywan.