Politycy PO od początku realizowali strategię, która polegała na tym, by przekonywać wszystkich, że nie było żadnej afery, a cała sprawa była pułapką zastawioną przez PiS na premiera Tuska.
W dużej mierze udało się osiągnąć ten cel: posiedzenia komisji były spektaklami z Mirosławem Sekułą i Beatą Kempą w rolach głównych. Dlatego często komisję przedstawiano jako teatr wojny odwiecznie zwaśnionych sił: PO i PiS. Wojny, z której nic nie wynika.
A to nieprawda. Bo gra się toczyła także o zdolność naszego państwa do samonaprawy. Dlatego w pewnej mierze komisja odniosła sukces: pomogła wyciągnąć na światło dzienne patologiczny styk polityki i biznesu w Polsce.
Choć czasem wydawało się, że tylko posłowi Lewicy Bartoszowi Arłukowiczowi zależy na odkryciu prawdy, komisja spełniła swoją misję: przez ostatnie dziewięć miesięcy Polacy mogli zajrzeć pod podszewkę polskiej polityki.
W raporcie można napisać wszystko, papier jest cierpliwy. Niemniej miliony Polaków mogły słuchać zeznań Marcina Rosoła, Mirosława Drzewieckiego, Zbigniewa Chlebowskiego czy Ryszarda Sobiesiaka i przekonać się na własne oczy, jak traktowali oni państwo.