Ale ma pan prywatne poglądy?
Oczywiście, że mam. I nie jest tak, że zawsze zgadzam się z Bronisławem Komorowskim.
I to nie jest problem?
Nie. Czy pan zgadza się w każdej sprawie z redaktorem naczelnym pana gazety? Jest chyba oczywiste, że dwóch ludzi nie może mieć takich samych poglądów na wszystkie sprawy.
A jeśli prezydent zacznie robić coś, co jest całkowicie sprzeczne z pańską wizją świata?
Chciałbym zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Po pierwsze, znając Bronisława Komorowskiego tyle lat, bardzo wątpię, by coś takiego się wydarzyło. Po drugie, jak wspomniałem, są sprawy, w których się różnimy, ale mam do prezydenta zaufanie. I niezależnie od tego, czy Bronisław Komorowski byłby w Platformie czy w PiS, czy w SLD i zadzwonił do mnie 10 kwietnia, moja odpowiedź byłaby taka sama.
Ale potem były wybory.
I to już nie był 10 kwietnia.
Miałem nadzieję, że będę po wyborach wolnym człowiekiem. Ale też liczyłem się z taką możliwością, że jeśli zwycięży Bronisław Komorowski, to zaproponuje mi pozostanie w Kancelarii Prezydenta.
I zaproponował.
I pan się zgodził. Bo?
Po pierwsze to chyba najciekawsza dziś praca w Polsce. Po drugie Bronisław Komorowski wygrał wybory prezydenckie, trzeba mu pomóc.
Kolega prezydent nie trafia się często.
To prawda. Pierwszy raz zresztą znalazłem się z Bronisławem Komorowskim w relacji szef – podwładny. I te miesiące przed wyborami pokazały mi, że on jest dobrym przełożonym. Pracuje się z nim sprawnie i skutecznie.
Nie odkłada decyzji, jest gotów podejmować odpowiedzialność.
Co się panu w obecnej polityce nie podoba?
Po 21 latach wiele spraw nie funkcjonuje tak, jak powinno. Problem polega na tym, że różne fragmenty sceny politycznej nie akceptują pewnych wspólnych zasad. Warto, aby istniał jakiś wspólny mianownik. Mimo politycznej rywalizacji nie może być miejsca na obrażanie się, że ktoś inny wygrał wybory. Nie powinno być miejsca na ataki ad personam. Wolałbym, aby politycy postrzegali się jako uczestnicy debaty publicznej, deliberacji politycznej, konkurujący propozycjami rozwiązywania problemów, a nie jako wrogowie. Choć i tak nie jest najgorzej.
Ale pański obecny szef nie różni się od wielu innych polityków.
Co ma pan na myśli?
Miał wiele bardzo ostrych, brutalnych wypowiedzi o przeciwnikach politycznych, w tym o swoim poprzedniku śp. Lechu Kaczyńskim.
Bardzo ostrych? Brutalnych? Nie znam takich wypowiedzi.
Nie widział pan, jak zachowywał się w politycznej walce kilka lat temu?
Jestem przekonany, że nie było tak, jak pan zdaje się sugerować, choć szczegółowo zachowań Bronisława Komorowskiego nie śledziłem. Jak wspomniałem, nie zajmowałem się polityką.
Partyjna polityka jest według pana złem samym w sobie?
Oczywiście, że nie. Partie polityczne są istotnym elementem współczesnej demokracji. Ale było kilka wydarzeń, które pchnęły naszą politykę na złe tory, doprowadziły do ostrych podziałów. Ktoś się na kogoś obraził, ktoś wyszedł z koalicji, ktoś powinien być rozsądniejszy, a nie wykazał się wystarczającą rozwagą. Zabrakło dojrzałości, która pozwala współdziałać pomimo naturalnych różnic. Pierwszym takim niepotrzebnym podziałem była wojna na górze. Potem straciliśmy szansę, jaką dawała koalicja AWS – UW. Trzecim ważnym momentem, kiedy była szansa, to był rząd PO – PiS, który nie powstał. Pracowałem dla tego rządu przez pół roku. Chcieliśmy stworzyć think-tank premierowski. Myślałem, że możemy być razem. Gdyby się udało, pewnie bylibyśmy dziś gdzie indziej. Ale się nie udało, widocznie nie mogło się udać.
Pan wierzy w bycie razem? Nie lepiej mówić o tym, że klasa polityczna uzgadnia pewne zasadnicze sprawy, które chce realizować, ale nie rezygnuje ze sporu?
Ale ja to właśnie nazywam byciem razem. Nie wierzę, że możemy się we wszystkim zgadzać. Ale wierzę, że możemy mieć wspólny mianownik.
A po 10 kwietnia wierzy pan, że to jeszcze jest możliwe?
Zdałem sobie sprawę, że będzie to trudne.
Pańskim zdaniem Bronisław Komorowski, Janusz Palikot i ich partia po 10 kwietnia starali się, byśmy byli razem, szukali tych wspólnych mianowników?
Nie uwierzy pan, ale nie śledziłem kampanii wyborczej. Nie miałem na to ani ochoty, ani czasu. Nie wiem, co się działo, i być może dzięki temu jestem bardziej bezstronny. Zajmowałem się prowadzeniem Kancelarii Prezydenta, która zgodnie z wolą Bronisława Komorowskiego miała być jak najdalej od kampanii wyborczej. Nawiasem mówiąc, z uwagi na działania niektórych pracowników kancelarii nie do końca się to udawało, nad czym ubolewałem. Ale to już przeszłość.
O jakich działaniach pan mówi?
… (machnięcie ręką)
Co teraz musi się stać, by było tak, jak pan marzy?
Dużo można by zrobić, budując sensowną Kancelarię Prezydenta. Gdyby udało się przekształcić ją w pozapartyjną, nowoczesną i sprawnie funkcjonującą instytucję, w której panują dobre międzyludzkie relacje, instytucję, która by wspierała prezydenta w trosce o przyszłość kraju, byłoby znakomicie. Iluś ludzi w Polsce ma dziecięce marzenia, by zbudować taką instytucję, i myślę, że razem nam się uda.
Pan wierzy, że taki mechanizm może sprawić, że w Polsce sprawy zaczną się toczyć, drogi budować i uniwersytety powstawać?
Tak, wierzę. Ludzie się zmieniają. Dojrzewamy cały czas. Instytucje też mogą się zmieniać. Straciliśmy wiarę w to, że coś w tym kraju można zmienić. Chciałbym, aby powstał bardzo dobry, propaństwowy think-tank. I chciałbym, aby w tym zespole pracowali ludzie o bardzo różnych wrażliwościach. By wypracowywano tu konsensusy w sprawach podstawowych. Kancelaria może stać się liderem takich prac. Chciałbym pomóc panu prezydentowi, aby z jednej strony był promotorem pewnych dobrych rozwiązań, a z drugiej strony – kreatorem konsensusu. By w jego kancelarii spotykali się ludzie różnie myślący.
Mówił pan, że Bronisław Komorowski chce szukać kompromisu. A nie będzie po prostu realizował interesów Platformy Obywatelskiej?
Każdy prezydent skądś się wywodzi. A Bronisław Komorowski jasno mówi, jak ważne jest dla niego porozumienie i otwarcie na dyskusję z różnymi środowiskami.
Nie obawia się pan zbyt dużego wpływu ludzi z Wojskowych Służb Specjalnych, których Bronisław Komorowskim był obrońcą?
Uff, kolejne pytanie z tezą. Nie obawiam się. Żyjemy w demokratycznym państwie prawa.
Jeszcze jedno takie pytanie. Nie ma pan poczucia, że sprawa krzyża jest pierwszą poważną porażką prezydenta Komorowskiego i jego kancelarii?
Nie. I jestem przekonany, że teraz już będzie o wiele spokojniej, a sprawy się potoczą w oczekiwanym przez pana i przeze mnie kierunku.
—rozmawiał Igor Janke
Jacek Michałowski, z wykształcenia psycholog, w 1975 r. został członkiem KIK. W drugiej połowie lat 70. współpracował z KOR. W 1980 r. wstąpił do „Solidarności”. Był członkiem Unii Demokratycznej. Obecnie szef Kancelarii Prezydenta