W Polsce znamy to wszystko dobrze z ciągnącej się od kilku lat afery korupcyjnej, w której zatrzymanych liczy się na setki, a słowo „fryzjer” przestało się po niej kojarzyć z obcinaniem włosów. Ale nie jest to żadna polska specjalność. Piłkarze kupują i sprzedają mecze w każdej lidze, wszędzie też są nałogowi hazardziści.

Nie trzeba bardzo nadstawiać ucha, by usłyszeć anegdoty o reprezentantach Anglii, dla których mecz był tylko przerwą między partiami pokera. O zakładach bukmacherskich, w których grają zawodnicy, dziennikarze, sędziowie. O zawodnikach i trenerach zadłużonych u „ludzi z miasta”. A gdy jeszcze na taką scenę wkroczył Internet, sytuacja zupełnie wymknęła się spod kontroli.

My w Polsce ciągle rozmawiamy o korupcji przaśnym językiem „Fryzjera”, domniemanego szefa naszej mafii piłkarskiej, a przed oczami mamy koło zapasowe, w którym sędzia F. trzymał łapówkę za odpowiednie sędziowanie. Ale świat korupcji przyspieszył i uciekł również takim jak oni. Najważniejsza różnica między korupcją dawniej i dziś polega na tym, że kiedyś dotyczyło to meczów o dużą stawkę: mistrzostw, spadków z ligi, awansów. Dziś oszuści wybierają mecze mało istotne – najważniejsze, by któraś z firm przyjmowała zakłady. Gole, akcje, wyniki znaczą dla oszustów tyle co numery ruletki w byle kasynie.

Nie zmienia się tylko jedno: bezradność środowiska piłkarskiego, które korupcji ścigać nie umie, a często też nie chce. Z ustawianiem meczów jest jak z dopingiem: skuteczna walka z nim zaczęła się dopiero wtedy, gdy się w nią włączyły rządy i prokuratorzy. Tak jak w polskiej aferze odkrywanej mecz po meczu przez wrocławskich prokuratorów, jak w rozlewającym się na cały świat skandalu, który badają prokuratorzy z Bochum. Niedługo czeka to zapewne również Hiszpanię, gdzie związek od lat ignorował afery z taką konsekwencją, że parlament wpisał w końcu korupcję sportową do kodeksu karnego.

Od pewnego czasu wiele w sprawie wykrywania oszustw robi UEFA, po skandalach ostatnich tygodni zapewne dołączy do niej FIFA, ale – z całym szacunkiem dla ich wysiłków – nadziei dla futbolu trzeba szukać raczej we Wrocławiu czy Bochum niż w szwajcarskich siedzibach władców piłki.