Zaletą autorów jest to, że mają odwagę zajrzeć pod podszewkę. Opisują na przykład losy mediów regionalnych, które z dziesiątków spółek dziennikarskich przekształciły się w oddziały dwóch wielkich zagranicznych koncernów. Wspominają też pierwsze koncesje telewizyjne i radiowe, które u zarania III RP pozwoliły stworzyć dzisiejszą potęgę mediów elektronicznych. A o tych procesach można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że miały związek ze „spontanicznym ładem medialnym" i wolnym rynkiem.
Legutko i Rodziewicz, w napisanym niemal na nowo II wydaniu książki po raz pierwszy wydanej przed ośmioma laty rozprawiają się też z mitami kompetencji dziennikarzy, ich niezależności, obiektywizmu, służby publicznej, wzajemnej kontroli mediów czy też tego, że prasa jest lustrem rzeczywistości.
Nie stawiają jednak prostych tez. Nie twierdzą, że wszyscy dziennikarze są niekompetentni, stronniczy, upartyjnieni czy interesowni. Wskazują raczej, skąd się bierze zaufanie odbiorców i w którym miejscu powinni oni uważać. Wyjaśniają czytelnikowi, jak wygląda praca dziennikarza, po to, by stał się krytycznym i świadomym odbiorcą, mniej podatnym na manipulację.
Manipulacji zresztą Legutko z Rodziewiczem poświęcają najciekawszy chyba rozdział. Przekonują, że w rzeczywistości jest jej znacznie mniej, niż zwykło się sądzić. Niemniej niektóre media zajmują się tropieniem cudzej manipulacji tylko po to, by... wzbudzić zaufanie własnych czytelników. Chodzi o „budowanie własnej wiarygodności kosztem cudzej. Przesłanie dla odbiorców brzmi: »Skoro my demaskujemy tych, którzy chcą wami manipulować, to znaczy jesteśmy po waszej stronie i nam możecie zaufać«. (...) Drugą stroną medalu totalnej podejrzliwości staje się wybiórcza naiwność i bezbronność wobec tych, którym – jako jedynym – zdecydowaliśmy się ufać. Jeśli oni zechcą poddać nas manipulacjom, będą to mogli uczynić znacznie łatwiej".