Jeśli zamiast twardych dowodów, opartych o badania polskich lub międzynarodowych specjalistów, niezależnych, kompetentnych firm zajmujących się analizą przyczyn wypadków lotniczych, słyszymy tylko zapewnienia MAK, że tragedii są winni polscy piloci, to snucie rozważań (co czyni się w Polsce od roku) odrzucających w konkluzji wersję zamachu z powodu braku po czyjejkolwiek stronie politycznych korzyści takiego „ostatecznego rozwiązania”, ma taką samą wartość dowodową, jak wspomniane hipotezy o zamachu.?
Publicysta proponuje, żebyśmy wyobrazili sobie sytuację, w której premier Tusk dostaje od specsłużb raport przedstawiający dowody zamachu. ?
Co miałby zrobić Donald Tusk z tak nabytą wiedzą? Podzielić się nią z prezydentem, marszałkami Sejmu i Senatu, sugerować zwołanie nadzwyczajnej sesji parlamentu? Przecież na takiej sesji co bardziej krewcy posłowie zażądaliby wypowiedzenia wojny Rosji, zakrzykując tych bardziej umiarkowanych, proponujących zerwanie lub tylko - do czasu pełnego wyjaśnienia przez komisję międzynarodową - zawieszenie stosunków dyplomatycznych z Kremlem. Więc może, po ochłonięciu, Donald Tusk - szukając wyjścia z sytuacji bez wyjścia - zamiast wypuszczać w Polsce dżina z butelki, powinien wcześniej wykonać kilka telefonów - szukając rady u naszych sojuszników? ?
Andrzej Gelberg przypomina, że sugestię „to co się stało, już się nie odstanie” usłyszał Władysław Sikorski od Churchila, gdy Niemcy poinformowali o masowych grobach polskich oficerów w Katyniu. - Poczekajmy z tym do końca wojny - radził brytyjski premier. ?
Przypominam ten „casus katyński” sprzed ponad pół wieku, żeby uzmysłowić wszystkim, iż cena dochodzenia do prawdy bywa czasami bardzo wysoka. A lęk i niechęć przed jej ujawnieniem, to postawy w historii świata bynajmniej nie sporadyczne. Bo trzeba sobie jasno powiedzieć, że gdyby - powtórzę raz jeszcze: gdyby w Smoleńsku doszło do zamachu, to w blokowaniu ujawnienia tej zbrodni zainteresowani byliby nie tylko jej sprawcy.?