Wczoraj na stronie www.informacjapubliczna.org.pl opublikowano protokół z posiedzenia Kolegium ds. Służb Specjalnych, na którym omawiano „tarczę antykorupcyjną”. W kwietniu 2009 roku o protokół poprosiła Kancelarię Premiera – w trybie ustawy o dostępie do informacji publicznej - Antykorupcyjna Koalicja Organizacji Pozarządowych i przez kolejne 2,5 roku usiłowała w sądach administracyjnych wyegzekwować prawo wglądu w ten dokument. Po przejściu pełnej sądowej „ścieżki”, zakończonej przegraną przez premiera kasacją w Najwyższym Sądzie Administracyjnym, udało się wreszcie władzy wydrzeć tak zazdrośnie schowany przed wzrokiem obywateli dokument, i dzisiaj każdy może sobie wyrobić opinię czym była „tarcza antykorupcyjna”, a przy okazji, co premier uznał za tak tajne, że w trosce o dobro państwa nie można było tego pokazać organizacjom walczącym z korupcją.
Na szczęście dla władzy, po 2,5 roku nikt już nie pamięta, o co szło, i nikogo nie obchodzi kto miał rację, więc w dokument (niecałe dwie strony o „tarczy”) wczytywać się będą tylko nieliczni maniacy. Przeciąganie takich spraw w nieskończoność zawsze się więc władzy opłaci, bo nawet jak ostatecznie zostanie upokorzona sądowym wyrokiem, a czasami i karą finansową (którą i tak zapłaci przecież nie ze swojej kieszeni) i będzie musiała kwit pokazać, dla nikogo nie będzie już to miało znaczenia, bo temat dawno zniknie z mediów.
Po 10 latach funkcjonowania ustawy o dostępie do informacji publicznej ciągle jeszcze nie jest ona prawdziwym narzędziem społecznej kontroli władzy, bo władza – jeśli chce – może się od udzielania informacji uchylić, niech sobie obywatel nie wyobraża, że coś naprawdę może.
Nie mam złudzeń, że dokładnie tak samo zachowałaby się każda władza, nie jest to jakaś szczególna cecha obecnej. Jedyna różnica jest co najwyżej taka, że gdyby to premier Kaczyński tak się migał przed jawnością i to jego trzeba było zmuszać przed sądem do respektowania prawa obywatela do informacji, byłby raban we wszystkich mediach i by się dwa razy zastanowił przy kolejnej odmowie. Tamten rząd był przynajmniej solidnie kontrolowany przez media. Tusk może sobie pozwolić na dużo więcej, i nie byłby politykiem, gdyby z tego nie korzystał. Problem jednak dotyczy całej klasy politycznej, filozofii władzy i relacji między nią a obywatelem. A te relacje najlepiej widać już w kampanii wyborczej, kiedy politycy ubiegają się u nas – wyborców - o swoje dobrze płatne stanowiska.