Niespodziewanie zaledwie tydzień przed drugą rocznicą tragicznego lotu prezydenckiego tupolewa katastrofa rosyjskiego samolotu na Syberii postawiła rząd Donalda Tuska w kłopotliwej sytuacji.
Otóż po wypadku na Syberii Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) poinformował, że w dochodzeniu zgodnie ze słynnym już załącznikiem 13. Konwencji ICAO (Organizacja Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego) udział wezmą przedstawiciele innych krajów – producentów rozbitego samolotu: Francji, Kanady i Wielkiej Brytanii. Komitet zwrócił się do ekspertów z tych państw o pomoc.
Na wejście w oficjalny spór międzynarodowy z Rosją naszych urzędników, zwolenników „miękkiej" dyplomacji, nie było stać
Stosowanie podwójnych standardów przez MAK nie powinno dziwić. Ta sytuacja dobitnie pokazuje jednak, jak słabe było zaangażowanie polskiego rządu, zarówno jeśli chodzi o zagwarantowanie Polakom większego wpływu na prowadzone przez Rosjan śledztwo, jak i doprowadzenie do jego umiędzynarodowienia.
W kwietniu 2010 r. Komisja Putina nie widziała bowiem żadnej potrzeby udzielenia wsparcia śledztwu ze strony zagranicznych ekspertów (mimo takich ofert), a polscy przedstawiciele (m. in. Ewa Kopacz, Tomasz Arabski, Bogdan Klich) obecni podczas ustaleń komisji trzy dni po katastrofie nie oponowali. Ta „miękka" postawa, połączona z brakiem fachowej analizy prawnej zaistniałej sytuacji okazała się zgubna. W efekcie polski rząd nie tylko zamknął sobie drogę do rzetelnej kontroli poczynań Rosjan, ale również ograniczył sobie możliwość ruchu – w tym międzynarodowego nacisku w razie powstania niejasności czy sytuacji spornych.