Geje i lesbijki nie mają w Polsce łatwo. Wcale nie dlatego, że uważają się za wykluczoną poza nawias mniejszość. Bo nie wszyscy z nich są wykluczeni i nie wszyscy się za wykluczonych uważają. Nie dlatego również, że są prześladowani. Bo prostacka agresja, której czasem bywają ofiarami, dotyka z różnych powodów każdej grupy społecznej w Polsce.
Prowokacja zamiast koncyliacji
Geje i lesbijki nie mają w Polsce łatwo, bo niektórzy z nich traktują swoją seksualność jak podstawowe kryterium tożsamości, coś, co ma odróżniać grupę od otoczenia. Ale trudno mieć potem pretensje do współplemieńców, że wytykają ich palcami. Bo skoro seksualność ma odróżniać, to odróżnia. Na dobre i na złe. Wygląda więc na to, że to nie tyle niezdrowe emocje większości wywołują spory, co raczej usilne starania mniejszości, która z własnej seksualności postanowiła uczynić problem publiczny.
Jeżeli więc ta mniejszość zdecydowała się przyjąć polityczne reguły gry, to powinna się liczyć z politycznymi konsekwencjami. Najprościej wyraził to Lech Wałęsa, mówiąc kilka dni temu, że homoseksualiści powinni siedzieć w ostatnim rzędzie Sejmu, a „najlepiej to za [jego] murem". Wypowiedź Wałęsy natychmiast uznana przez główne media za „skandaliczną" w istocie nie miała w sobie nic skandalicznego. Była jedynie prostą konstatacją faktu, że jeśli środowiska homoseksualne chcą udziału we władzy, to muszą mieć świadomość, że musi on być proporcjonalny do ich siły.
Złudzenie społeczeństwa otwartego
Oznacza to, ni mniej ni więcej, że bez przychylności większości postulaty gejów i lesbijek nie mają szans powodzenia. Chyba że zostaną wprowadzone bez oglądania się na czyjekolwiek wątpliwości czy zastrzeżenia. W takim jednak wypadku nikt nie powinien nam zawracać głowy bajkami o budowie otwartego społeczeństwa. Trudno się jest wszakże oprzeć wrażeniu, że środowiskom LGBT (jak z angielska określa się mniejszości seksualne) w pierwszej kolejności zależy na przeforsowaniu ich postulatów – z których głównym jest ustawowe uregulowanie tzw. związków partnerskich. O akceptację otoczenia nikt raczej nie zamierza zabiegać. Otoczenie ma się po prostu przyzwyczaić do nowych regulacji.
Na razie zaangażowanie Platformy Obywatelskiej i samego Donalda Tuska w forsowanie ustawy o związkach partnerskich narobiło więcej szkody partii rządzącej, niż przyniosło jej korzyści. Tusk próbujący dotąd występować w roli rozjemcy w sporach ideowych, gładko ześlizgnął się do roli przywódcy liberalnej frakcji w PO, a spór o związki partnerskie wypromował niczym niewyróżniającego się Jarosława Gowina na pozycję lidera konserwatywnego skrzydła partii.