Nawa główna świątyni zamieniona na wybieg, zakrystia na szatnię, w ławkach elegancko ubrani goście. Modelki paradują w kusych spódniczkach, z wielkimi dekoltami. Do tego półmrok, tu i ówdzie zapalona świeca i muzyka z satanistycznego horroru o dziecku szatana.
To, niestety, zdarzyło się naprawdę. W warszawskiej świątyni pod wezwaniem św. Augustyna. Dlaczego? Po pierwsze, znany projektant chciał spełnić marzenie z dzieciństwa, po drugie, miejscowa parafia na wynajmie świątyni zapewne sporo zarobiła. Czy to źle? Nie. Każdemu wolno dążyć do spełnienia marzeń. Każdemu wolno też zarabiać pieniądze. Problem w tym, w jaki sposób do tego dochodzimy.
Według wielu komentatorów doszło do profanacji. Nie podzielam tego zdania – choćby dlatego, że w kościołach odbywają się przeróżne koncerty, spotkania itp. Po prostu obie strony przekroczyły granicę dobrego smaku.
Proboszcz, który jest gospodarzem miejsca, popełnił w całej sprawie co najmniej dwa poważne błędy. Pierwszy to zgoda na organizację pokazu w kościele. Nawet jeśli miał to być pokaz mody ślubnej czy komunijnej. Kościół nie jest właściwym miejscem na takie imprezy. Nawet pokazy dewocjonaliów, sztuki sakralnej i wyposażenia kościołów odbywają się poza przestrzenią świątyni. Błąd drugi to nieobecność księży podczas pokazu. Zawiodła czujność. Nie byłoby awantury, gdyby np. podczas przygotowań do pokazu któryś z kapłanów zorientował się, że to wcale nie moda komunijna czy ślubna. Mógł reagować. Nie dopuścić do pokazu lub przerwać go w trakcie. Po drugiej stronie jest projektant i jego współpracownicy. Jeśli wierzyć księdzu, wprowadzili go w błąd. Mieli robić pokaz ślubno-komunijny. Zrobili inny i okrasili muzyką z satanistycznego filmu.
Ksiądz został oszukany, bo ktoś potrzebował zaspokoić próżność. Można było to zrobić inaczej i zorganizować pokaz w nieczynnej świątyni – wbrew pozorom są one także w Polsce.