W tym zacofanym Nowym Jorku, w tym Berlinie

Legie kosztownych pozorantów są jednak niezwykle potrzebne.

Publikacja: 19.03.2014 14:39

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Foto: archiwum prywatne

Trudno jest zapanować nad własną, ironiczną miną na widok urzędnika z wiodącej do niedawna partii, który na skutek krajowego przewrotu stracił państwową posadę na rzecz nominata z partii aktualnie zwycięskiej. Ma się rozumieć, od paru lat na większości stanowisk w naszym kraju prawie nie ma już kogo wymieniać, ale jeszcze tylko jeden bociani sezon i, choć nie ma na świecie nic pewnego, taka zabawa może znów nam być dana.

Urzędnik, który swój los utożsamił z trzymaniem się za wszelką cenę państwowej łaski, i który nagle musi skonfrontować się z prawdą o sobie samym, stanowi obraz wymowny i symboliczny.

Najzabawniej jest, gdy przed oczy nawinie się nam zrozpaczony, wyzuty z synekury lewus, który dotąd przewalał na co dzień łatwe, czyli państwowe, czyli nasze miliony na „projekty" w interesie nieszczęśników bez pracy. Raz zdarzyła mi się taka przyjemność i do dziś żałuję, że temu typkowi nie napomknęłam wówczas, iż ma świetną okazję skończyć jeden z własnych kursów aktywizacji, motywacji i wiary w siebie, które z zapałem organizował dla uszczęśliwienia bezrobotnych. Bezrobotnych, czyli zdaniem urzędniczych, odpowiednio ustawionych kręgów, mało aktywnych i niezaradnych ludzi bez kwalifikacji.

Moja rada byłaby, oczywiście, złośliwa i nieadekwatna. Chwilowe, osobiste załamanie rynku pracy we wspomnianym przypadku - specjalisty od spraw zapobiegania bezrobociu - zostało rychło szczęśliwie zwieńczone awansem po linii partyjnej. Żaden przecież z okazów tej rasy niewiele potrafi poza mieleniem, żuciem i marnowaniem cudzej kasy. Żaden z nich nie zaryzykuje własnego centa w inicjatywy, którymi tak ochoczo szafuje dla picu w ramach państwowego mielenia, żucia i wypluwania obywateli.

Państwo polskie jako krowa żywicielka takiej zbędnej, kosztownej, nadprodukcji urzędniczej kasty radzi sobie nadzwyczajnie, jak w żadnej dziedzinie. Stany, Japonia, a nawet służbiste Niemcy, to zacofana wiocha w porównaniu z poziomami organizacyjnymi naszego aparatu. Z okazji przyszłych wyborów trend ten jeszcze wzbiera i jak tak dalej pójdzie, to nasza coraz bardziej wycieńczona, dojna krowa może tego nie przeżyć.

Imponujące przyśpieszenie, sorry, postęp, pod względem wzrostu liczby państwowych posadek, proponuje przywództwo SLD. Jak to u komunistów, ten postęp znaczy i tym razem coś zupełnie przeciwnego. SLD promuje powstanie 49 województw, a więc cofnięcie się do sztuki zarządzania towarzysza Gierka z lat siedemdziesiątych. Przywództwo SLD – tworu postpezetepeerowskiego - wciąż jest zbiorem osobistych pupilków towarzysza Gierka z młodych lat ich zetemesu, dumy z racji pochodzenia od darwinowskiej małpy i niezapomnianych pociągów przyjaźni do źródeł leninizmu ( małpa wciąż aktualna! ). Prawdopodobnie, w najgorszym razie, 49 nowych wojewodów i ich ludzi minus 16 wojewodów i ich dotychczasowych ekip nominowanych wcześniej, daje wynik napawający nadzieją na spełnienie planów doświadczonych towarzyszy, biegłych już trzy i cztery dziesiątki lat temu w zarządzaniu województwami.

Nie do pogardzenia dla pogrobowców PZPR jest zdobycie, przy tej okazji, serc ambitnej prowincji, przygarnięcie jej w zastępstwie klasy robotniczej zagubionej na bezdrożach polityki, na które zawiódł komunistów dotychczasowy postęp. Komuniści bez mas proletariatu są bowiem czystym żartem historii. Lenin by tego nie przełknął. Siła przebicia już nie ta. 33 nowe województwa, wdzięczni, nowi wojewodowie i ich krewni, to narybek na towarzyszy oddany do szpiku kości. Nowy, cenny proletariat, zwłaszcza w porównaniu z naturą proletariatu różowych ruchowców. A całkiem bez proletariatu nie ma co marzyć o komunizmie i władzy, szczególnie zaś o godziwych kontach w banku.

Skromniej idzie PIS - owi, ale zawsze. Widzi on dwie kandydatury na nowe województwa.

Jednak, zarówno te 33 eseldowskie , jak i 2 pisowskie, nowe województwa trzeba od razu pomnożyć przez dwa. W naszym kwitnącym kraju urzędy wojewódzkie, czyli ramiona władzy centralnej, mają bowiem swoje dublety w postaci samorządów - urzędów marszałkowskich, których mandat pochodzi z wyborów lokalnych. Oba urzędy – wojewódzki i marszałkowski - mają identyczną strukturę, takie same departamenty, te same zadania przed sobą na wspólnym terenie działania. Do 33 nowych województw trzeba byłoby dodać więc jeszcze 33 nowe, zbędne urzędy. 2 nowe województwa to 4 nowe, duże urzędy. Pomnóżmy to wszystko przez kilkaset nowych posadek w nowych gmaszyskach nowych urzędów. W głowie się kręci od zagonów tylu biurek, ale wspaniałomyślne narody tak mają.

Sami warszawiacy utrzymują bez szemrania 469 (słownie: czterystu sześćdziesięciu dziewięciu) radnych miejskich. Nieużyci Amerykanie w Los Angeles zdobyli się na 15 (słownie piętnastu) radnych, choć mieszkańców żyje tam dwa razy tyle, co w Warszawie. Ponad 4 razy większy od Warszawy Nowy Jork ma 51 (słownie: pięćdziesięciu jeden) radnych. Dwukrotnie ludniejszy od Warszawy Berlin utrzymuje wprawdzie  radnych 100 (słownie: stu), lecz Niemcy od wieków cieszą się sławą służbistych biurokratów. Najwyraźniej, muszą na świecie po łebkach załatwiać ludzkie sprawy.

W USA uważa się jednak, że im mniej ludzi w gremiach administracji, tym sprawniejsze jest zarządzanie, tym większa decyzyjność i odpowiedzialność urzędnika. Ludzie w tej Ameryce pewnie kłótliwi i nie do zgody muszą być.

Natomiast zwykły, prowincjonalny, polski burmistrz 20 – tysięcznego miasteczka musi zmagać się z radą 15 do 20 radnych, niczym burmistrz niemal czteromilionowego Los Angeles. A poza radami miasta na tym samym terenie życie urządzają nam także rady powiatu zlepione z gmin, z urzędami wojewódzkimi i ich bliźniakami – urzędami marszałkowskimi nad głowami.

Mazowiecki Urząd Wojewódzki oprócz siedziby głównej posiada 5 delegatur - siedzib terenowych, pieczę nad 37 powiatami z urzędami powiatów i odpowiednimi kompletami urzędników. Do tego dochodzi Sejmik Wojewódzki, czyli marszałek, zarząd i 51 (słownie: pięćdziesięciu jeden) radnych powołanych wraz z armią własnych urzędników trudniących się, jak w każdym urzędzie marszałkowskim, przede wszystkich mocowaniem się z urzędnikami urzędu wojewódzkiego o identycznych zadaniach. I tu, i na pozostałej połaci kraju ,obywatel jak ping pong odbija się od urzędu wojewódzkiego do marszałkowskiego. Proces wydawania jednej decyzji w dwóch instancjach wojewódzkich jest specjalnością polskiego, urzędniczego rozpasania, braku decyzyjności, polem konkurencji i wzajemnych, urzędniczych konfliktów kompetencyjnych, obrazą rozumu i utracjuszostwem. Polak – cielę nadzwyczaj pokorne. Miliardy, które latami mielą zdublowane i rozdęte urzędy idą na szkodę państwa i obywatela, a główną z nich korzyścią jest młyński kamień przyjaznego rynku pracy dla państwowych pensjonariuszy.

Te legie kosztownych pozorantów są jednak, po prostu, niezwykle potrzebne.

Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości