Dziwne rzeczy można znaleźć w internecie. Na przykład blog Tomasza Sakiewicza na portalu Salon 24. Jeśli natomiast wierzyć autorowi tego bloga - choć szczerze mówiąc nie widzę żadnych powodów by to robić - dziwne rzeczy można znaleźć również przechadzając się po ulicy. Szczególnie pod amerykańską ambasadą w Warszawie.
Dziwną rzeczą, którą red. Sakiewicz znalazł pod płotem amerykańskiej ambasady był list ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego. Wprawdzie redaktor nie wskazuje nadawcy rzekomej epistoły, ale jej treść dość jasno wskazuje na szefa MSZ:
„Attaché wojskowy ambasady USA w Warszawie Pułkownik ... (niestety, nazwisko nieczytelne) Szanowny Panie Pułkowniku, już we wstępie mojego listu chciałem zadeklarować, że zawsze byłem po stronie świata zachodniego. Moje szczegółowe wybory, często wyglądające na sprzeczne z polityką waszego rządu, podyktowane były bieżącymi okolicznościami wymuszającymi konkretne działania. Wyboru opcji zachodniej dokonałem już w latach 80., wyjeżdżając z kraju. Człowiek, który ułatwił mi zdobycie paszportu, polecił mi, bym spotkał się z moim opiekunem duchowym w Rzymie. Opiekun ten był kandydatem na jezuitę i załatwił mi korzystne kontakty w Anglii. Tam zostałem korespondentem wpływowych mediów, a jednocześnie mogłem skończyć bardzo prestiżowe studia. Moje relacje z kraju opanowanego przez Sowietów przysporzyły mi popularności. Wiele w tej sprawie zawdzięczałem opiekunowi, który miał kontakty po obydwu stronach frontu. Po upadku komunizmu przyjechałem do Polski. Byłem tu największym zwolennikiem USA i całej waszej polityki. Miałem niestety pewną słabość (piszę o tym szczerze, bo nie chcę mieć przed wami żadnych tajemnic), która powodowała, że musiałem czasem robić coś, o czym inni nie powinni wiedzieć. To wszystko nie przeszkadzało mi, bym lojalnie służył waszemu rządowi. Niestety, zarówno przyjaciele mojego opiekuna, jak i ci, którzy pomagali mi zaspokoić moją słabość, nie lubili waszego rządu. Trochę ponad cztery lata temu mój opiekun przypomniał o sobie. Zażądał, bym mu załatwił pracę w moim urzędzie. Nie dałem mu żadnego ważnego stanowiska. Miał jedynie przygotować pewien ważny projekt związany z jedną uroczystością. Jak wiecie, wszystko skończyło się bardzo źle. Dawny opiekun odszedł z pracy. To, co się stało, to wasza wina. Byłem gotowy lojalnie pracować dla was, a wy mnie zostawiliście z tymi wszystkimi trudnościami. Dzisiaj, kiedy Amerykanie wracają do Europy, jestem gotów znowu związać się z wami. Wszystko, co robiłem – zrobiłem, bo musiałem. Teraz macie wybór: wykorzystać prawdziwego fachowca czy opierać się na oszołomach. Jestem z wami tak długo, jak wy zechcecie być ze mną. Z poważaniem ... (podpis nieczytelny)"
Nie jestem pewien, czy to tylko publicystyczny chwyt, czy Sakiewicz rzeczywiście stara się nam wmówić, że znalazł przypadkiem na ulicy ręcznie podpisany list ministra, w którym otwartym tekstem przyznaje się do bycia obcym agentem. Pewne jest jedynie, że autor ma niezwykle bujną wyobraźnię.