Obydwaj są przegrani. Leszek Miller, który po raz wtóry przejął stery SLD po fatalnych wyborach parlamentarnych w 2011 r., nie odbudował w ciągu trzech lat poparcia dla lewicy. Synonimem klęski są tegoroczne głosowania – w eurowyborach i w wyborach samorządowych, w których poparcie dla partii nie przekroczyło nawet 10 proc.
Kalisz też jest w wyraźnym politycznym dołku. Bon vivant lewicy, dusza towarzystwa i król sondaży zaufania wraz ze swym wieloletnim patronem Aleksandrem Kwaśniewskim postawił na Janusza Palikota – i przegrał. W eurowyborach otwierał listę Palikotowego Twojego Ruchu w Warszawie. Tyle że partia w ogóle nie przekroczyła minimalnego progu wyborczego i nie weszła do europarlamentu. Dziś Twój Ruch dokonuje żywota, a Kalisz pozostaje szefem swego marionetkowego stowarzyszenia Dom Wszystkich Polska.
Początek września, ulica Wilcza w centrum Warszawy. Przypadkowe spotkanie z Kaliszem nieopodal jego poselskiego biura. – Co będzie z panem? – pytam. – Idą wybory samorządowe, a pańscy współpracownicy chyba chcieliby startować z list SLD.
– Do partii nie wrócę – mówi Kalisz tym swym charakterystycznym, adwokackim, zdecydowanym tonem. Jednak zaraz bardziej pokornie dodaje: – Ale współpracy z SLD nie wykluczam. Tylko trzeba byłoby ustalić jej warunki. Mnie zależy, żeby formuła była jak najbardziej otwarta.
W tym czasie Kalisz prowadzi już pojednawcze rozmowy z Millerem. I – według informacji „Rzeczpospolitej" – to wtedy po raz pierwszy sam się zgłasza jako kandydat SLD na prezydenta.