Szerokie barki lewicy

Dlaczego Leszek Miller pokochał Ryszarda Kalisza?

Aktualizacja: 10.12.2014 07:35 Publikacja: 10.12.2014 01:00

Andrzej Stankiewicz

Andrzej Stankiewicz

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Obydwaj są przegrani. Leszek Miller, który po raz wtóry przejął stery SLD po fatalnych wyborach parlamentarnych w 2011 r., nie odbudował w ciągu trzech lat poparcia dla lewicy. Synonimem klęski są tegoroczne głosowania – w eurowyborach i w wyborach samorządowych, w których poparcie dla partii nie przekroczyło nawet 10 proc.

Kalisz też jest w wyraźnym politycznym dołku. Bon vivant lewicy, dusza towarzystwa i król sondaży zaufania wraz ze swym wieloletnim patronem Aleksandrem Kwaśniewskim postawił na Janusza Palikota – i przegrał. W eurowyborach otwierał listę Palikotowego Twojego Ruchu w Warszawie. Tyle że partia w ogóle nie przekroczyła minimalnego progu wyborczego i nie weszła do europarlamentu. Dziś Twój Ruch dokonuje żywota, a Kalisz pozostaje szefem swego marionetkowego stowarzyszenia Dom Wszystkich Polska.

Początek września, ulica Wilcza w centrum Warszawy. Przypadkowe spotkanie z Kaliszem nieopodal jego poselskiego biura. – Co będzie z panem? – pytam. – Idą wybory samorządowe, a pańscy współpracownicy chyba chcieliby startować z list SLD.

– Do partii nie wrócę – mówi Kalisz tym swym charakterystycznym, adwokackim, zdecydowanym tonem. Jednak zaraz bardziej pokornie dodaje: – Ale współpracy z SLD nie wykluczam. Tylko trzeba byłoby ustalić jej warunki. Mnie zależy, żeby formuła była jak najbardziej otwarta.

W tym czasie Kalisz prowadzi już pojednawcze rozmowy z Millerem. I – według informacji „Rzeczpospolitej" – to wtedy po raz pierwszy sam się zgłasza jako kandydat SLD na prezydenta.

W cieniu prezydenta

Kalisz nigdy nie był człowiekiem Millera. Do SLD trafił z kancelarii Aleksandra Kwaśniewskiego, gdzie był nadwornym prezydenckim prawnikiem. Partyjny aparat nigdy go nie kochał i nie rozpieszczał. Dlatego dziś, gdy Miller proponuje Kalisza na prezydenta, niejeden działacz SLD zgrzyta zębami. – Zrobiliśmy badania prezydenckie wśród wyborców. Olejniczak, Napieralski, Gawkowski, Piekarska, Senyszyn i Kalisz. Rysiu wszystkich zdeklasował. Nie ma w tej chwili kandydata, który miałby szansę w starciu z Komorowskim – mówi nam wysokiej rangi działacz SLD. – Partia go nie trawi, ale chyba nie mamy innego wyjścia.

Kalisz ma dość typowy dla tego pokolenia kawiorowej lewicy życiorys. Tak jak Kwaśniewski należał do Socjalistycznego Związku Studentów Polskich, skąd w 1978 r. trafił do PZPR. W latach 80. nie zajmował się polityką. Kończył studia prawnicze i robił aplikacje sądową oraz adwokacką. Upadek komunizmu zastaje go jako młodego początkującego adwokata.

Dawne kontakty z SZSP odgrzewa, gdy postkomunistyczna lewica pod szyldem SLD wygrywa wybory w 1993 r. Intensywnie zbliża się do młodego wówczas obiecującego lidera SLD Aleksandra Kwaśniewskiego. Gdy wygrywa on wybory prezydenckie, Kalisz dostaje strategiczne zadanie – zostaje przedstawicielem Kwaśniewskiego w parlamencie podczas prac nad nową konstytucją. To kwestia kluczowa dla Kwaśniewskiego, bo nowa konstytucja na lata ustali ustrój III RP. Misja kończy się sukcesem – mimo protestów prawicy konstytucja zostaje przyjęta w referendum i obowiązuje do dziś. W nagrodę Kalisz zostaje szefem Kancelarii Prezydenta, zawieszając na haku swą adwokacką togę i wchodząc do polityki na pełen etat. Spacerkiem prowadzi Kwaśniewskiemu kampanię przed drugą kadencją, którą prezydent wygrał w pierwszej turze. I postanowił zacząć grać na siebie.

Gwiazda Sejmu i król tabloidów

W wyborach parlamentarnych 2001 r., gdy SLD kierowane po raz pierwszy przez Millera rozbiło w pył rządzącą Akcję Wyborczą Solidarność, Kalisz po raz pierwszy został posłem lewicy.  W 2003 r. zostaje wybrany do składu legendarnej dziś komisji śledczej ws. afery Rywina. Szybko rozumie, że ta komisja zniszczy polityczną potęgę SLD, i rezygnuje. Miał rację – od tamtego czasu przez ponad dekadę lewica nie może się podnieść i to mimo kilkukrotnego zmieniania kierownictwa.

Do rządu wchodzi dopiero w 2004 r., po upadku Millera związanym właśnie z aferą Rywina. Rząd pod kuratelą prezydenta tworzy wówczas ekonomista Marek Belka, który powierza Kaliszowi szefowanie MSWiA. Po raz pierwszy Kalisz dostaje do ręki realną władzę – i wyraźnie sobie z nią nie radzi. To do niego jako szefa MSWiA najwięcej pretensji ma rodzina Krzysztofa Olewnika za zaniedbania policji w dochodzeniu dotyczącym uprowadzenia i śmierci młodego biznesmena. – Mam wrażenie, że poseł Kalisz czegoś się bardzo obawia – mówił w 2011 r. Włodzimierz Olewnik, ojciec zamordowanego. – Jako szef MSWiA Kalisz odmówił nam pomocy.

Kalisz przepraszał rodzinę Olewników. Bił się w piersi, twierdząc, że jako były minister ponosi odpowiedzialność polityczną za każdego niewykrytego sprawcę. Olewnikowie żałowali jednak, że komisja śledcza w sprawie okoliczności śmierci Krzysztofa nie wzięła pod lupę także Kalisza.

Marne ministrowanie Kaliszowi nie zaszkodziło. Wkrótce, po 2005 r., rozpętała się na lata wojna Platformy i PiS, która z jednej strony zepchnęła lewicę na margines, a z drugiej pozwoliła mu brylować w mediach w roli polityka nawołującego do porozumienia i współpracy.

To było nowe wcielenie Kalisza, który wcześniej wcale nie był politykiem pojednania i miłości. Gdy w 2000 r. Kwaśniewskiemu groziło wykluczenie z wyborów prezydenckich, bo IPN przesłał do sądu lustracyjnego nowe dokumenty, które miały dotyczyć jego kontaktów z SB, Kalisz grzmiał: „Źli ludzie, o których mówię, wiedzą, o kogo chodzi. Będą dowody. Niech ci ludzie nie śpią spokojnie. Niech społeczeństwo słyszy: ci źli ludzie, którzy manipulowali procedurami, nie dostarczali akt, a oryginały dostarczali na kilka godzin przed wyrokiem, niech nie śpią spokojnie".

Dziś podobnie mówi wyłącznie o dwóch swoich ulubieńcach – Jarosławie Kaczyńskim i Zbigniewie Ziobrze. Jako szef komisji śledczej w sprawie śmierci Barbary Blidy złożył wniosek, by postawić ich przed Trybunałem Stanu, czyli w praktyce wykluczyć z życia politycznego.

Został królem tabloidów, które śledziły jego późny ślub, szybki rozwód, kolejne partnerki i dojrzałe ojcostwo. Był wszędzie tam, gdzie obiektywy kamer. Tańczył na Paradzie Równości, a na lewicowy marsz przeciwko chciwości banków i rosnącemu bezrobociu przyjechał swym jaguarem.

O ile popularność dobrodusznego wcielenia Kalisza dzięki mediom rosła – ufa mu prawie połowa Polaków, zazwyczaj ustępuje tylko prezydentowi – o tyle akcje wewnątrz SLD malały. W 2010 r. został usunięty z zarządu partii, a w 2011 przegrał z Millerem wybory na szefa Klubu SLD.

W tym czasie zbliżył się do Janusza Palikota. W 2010 r. przymierzali się nawet  – wraz z Bartoszem Arłukowiczem – do utworzenia wspólnej partii. Tyle że asekuranta Kalisza obleciał strach, a Arłukowicz wybrał Platformę. „Wszystko było już ustalone: on, Bartek Arłukowicz i ja, trzej liderzy. Co do tego, że idziemy razem z Kaliszem, dogadaliśmy się ostatecznie w sierpniu 2010 roku, kiedy spędził on u mnie na Suwalszczyźnie weekend (...). Spotykaliśmy się przynajmniej raz w tygodniu i ustalałem z nim wszystkie szczegóły kolejnych posunięć. On organizował rozmowę z Kwaśniewskim. I rzeczywiście po części dotrzymał słowa – na kongres [założycielski Ruchu Palikota] przyszedł, co było jednym z istotnych powodów jego sukcesu. Ale z SLD nie wyszedł do dziś" – wspominał Palikot w wydanej w 2011 r. książce „Kulisy Platformy".

Ryszard, nie ceń się tak nisko

Kalisz chciał okrakiem siedzieć na barykadzie. Być jedną nogą w SLD, a drugą – u Palikota. Dla Millera, który zaczął ostrą walkę z partią Palikota, było to nie do pogodzenia. Wiosną 2013 r. doprowadził do usunięcia Kalisza z partii. – W swym stowarzyszeniu Dom Wszystkich Polska grał tylko na siebie – wspomina jeden z działaczy tej organizacji. – Szyld DWP był mu potrzebny wyłącznie po to, aby po wyrzuceniu z SLD publicznie pokazywać, że stoi za nim jakaś struktura.

„Jest potwornym egocentrykiem. Jest absolutnie przekonany, że dźwiga całą lewicę na swoich barkach, że za nim stoją tłumy wielbicieli" – pisał Palikot w książce. W praktyce z Kaliszem nie wyszedł z partii nikt. Kalisz szybko zrozumiał, że aby sięgnąć po prezydenturę RP – musi mieć po swojej stronie SLD, jego struktury i pieniądze.

„Ma obecnie przyjaciółkę Beatę, z zawodu lekarkę. Byli u nas z wizytą" – wspominał w 2011 r. Palikot. „Przy okazji jakichś rozważań nagle oburzyła się zdumiona sugestiami samego Kalisza: »Co ty?! Ryszard, ty chciałbyś być prezydentem Warszawy?! Przy twoich możliwościach, twojej pozycji?! Nie możesz stawiać się tak nisko«".

Beatę lekarkę zastąpiła Inga, nauczycielka francuskiego. Ale jedno się nie zmieniło – Kalisz rzeczywiście mierzy wyżej. Jego jedyne prawdziwe marzenie to Pałac Prezydencki. Na lewicy zwą to „kompleksem Kwaśniewskiego".

Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości