A więc wszystko jasne. W drugiej turze wyborów prezydenckich będziemy wybierać pomiędzy Bronisławem Komorowskim a Andrzejem Dudą. Taki skład finału prezydenckiego maratonu nie zaskakuje. Wielką niespodzianką jest jednak, że to nie urzędujący prezydent, ale jego konkurent nieznacznie wygrał pierwszą turę i jest w korzystniejszej sytuacji przed finałem. Jedno jest pewne: w drugiej turze będzie się liczył każdy głos.
Były i inne niespodzianki. Należy do nich klęska kandydatów wystawionych przez SLD i PSL, a więc partie reprezentowane w Sejmie i mające – jak się wydawało – utrwaloną pozycję na scenie politycznej. Niewątpliwie największym zaskoczeniem kampanii prezydenckiej jest świetny wynik uzyskany przez Pawła Kukiza. Moim zdaniem swój sukces zawdzięcza on nie programowi, w którym czytelny jest jedynie postulat wprowadzenia jednomandatowych okręgów w wyborach do Sejmu, ale wyrazistej osobowości i ostrej krytyce klasy politycznej. W przeciwieństwie do większości tzw. antysystemowych kandydatów, a przede wszystkim Janusza Korwin-Mikkego i Janusza Palikota, rzeczywiście nie miał z nią niemal nic wspólnego. Kukiz skupił więc przede wszystkim głosy wyborców, którzy chcieli wyrazić swój protest i frustrację, wynikającą z oceny stanu państwa, oczywiście poza tymi, którzy identyfikują się z wizją PiS. To stanowczo zbyt mało, by zbudować trwałą siłę polityczną, ale wystarczyło, aby nieźle zamieszać w pierwszej turze wyborów prezydenckich.