Wtorkowe głosowanie Małgorzaty Kidawy-Błońskiej ostatecznie rozeźliło część polityków największej partii opozycyjnej. W głosowaniu nad uchwałą w sprawie „potępienia wszelkich aktów nienawiści i pogardy antykatolickiej" – zagłosowała „za". Jak potem wyjaśniła – przez pomyłkę. Większość posłów PO-KO wyjęła karty do głosowania.
Poglądy Małgorzaty Kidawy-Błońskiej są liberalne, nie ma więc większych wątpliwości co do tego, że naprawdę popełniła pomyłkę. Ale to wystarczyło, by w mediach społecznościowych natychmiast pojawiły się komentarze, że „straciła właśnie szanse na prezydenturę".
Ta sytuacja symbolicznie pokazuje pęknięcie, które jest w PO coraz głębsze. Widać je na różnych poziomach: światopoglądowym i pokoleniowym. Z udziałem takich polityków jak Borys Budka, Sławomir Nitras czy Bartosz Arłukowicz tworzy się jedna grupa, pod skrzydłami Kidawy-Błońskiej schroniły się feminizujące posłanki, takie jak Monika Wielichowska, Joanna Mucha czy Izabela Leszczyna. Zaczęła się walka o to, jakie oblicze ma mieć PO – tradycyjnie konserwatywne, o co walczy Grzegorz Schetyna, czy postępowo-liberalne, o co zabiega większość młodych posłów, którzy – jak Budka czy Nitras – osiągnęli świetne wyniki indywidualne.
W wewnętrznej rozgrywce nikomu nie umknęło także to, że sama Kidawa-Błońska zadeklarowała, że zastanowi się, czy w wyborach na szefa PO głosować na Schetynę.
A młodzi chcą też innego wizerunku politycznego. Wolą się wzorować na Franciszku Starczewskim (wygrał z liderem listy w Poznaniu Rafałem Grupińskim), który woli z Poznania jeździć na Wiejską pociągiem w wagonie II klasy, niż używać nieekologicznego samolotu. Nie akceptują już „tłustych kotów", robiących polityczne deale w tradycyjnym stylu lat 90. I to właśnie oni utrącili kandydaturę Tomasza Siemoniaka na szefa klubu, zgłaszaną przez Schetynę.