Tak zakończył się w piątek proces karny wytoczony przez rodziny ofiar katastrofy rządowego samolotu Tu-154M lecącego 10 kwietnia 2010 r. do Smoleńska z prezydentem Lechem Kaczyńskim na pokładzie i 95 innymi ważnymi osobami zdążającymi na uroczystości z okazji 70. rocznicy zbrodni katyńskiej. Sąd, orzekający w trzyosobowym składzie pod kierunkiem sędziego Huberta Gąsiora, podkreślił, że czyn przypisany Arabskiemu, a więc zaniedbania w kierowanej przez niego kancelarii, nie miał bezpośredniego wpływu na zaistnienie katastrofy, niemniej urzędnik państwowy powinien odpowiedzieć za niedociągnięcia.
Czytaj także: Łagodna kara za Smoleńsk
Akt oskarżenia trafił do sądu miesiąc po tym, jak prokuratura umorzyła śledztwo, nie dopatrując się znamion przestępstwa. Na wytoczenie sprawy karnej zdecydowali się bliscy Anny Walentynowicz, Janusza Kochanowskiego, Andrzeja Przewoźnika, Władysława Stasiaka, Sławomira Skrzypka i Zbigniewa Wassermanna.
W czwartek Arabski został uznany za winnego niedopełnienia obowiązków ciążących na szefie kancelarii premiera. Według sądu odpowiada za to, że dopuścił do lotu na lotnisko w Smoleńsku, które w myśl np. instrukcji HEAD nie kwalifikowało się do lądowania rządowego samolotu z VIP-ami na pokładzie.
Z szefem kancelarii premiera Tuska oskarżone były cztery inne osoby: urzędnicy kancelarii i pracownicy Ambasady RP w Moskwie. Jedna z urzędniczek KPRM, Monika B., usłyszała wyrok sześciu miesięcy więzienia w zawieszeniu na rok. Pozostała trójka została uniewinniona.