Do Wojskowego Instytutu Medycznego na Szaserów w Warszawie trafił niedawno nieprzytomny mężczyzna z ciężkim urazem głowy po wypadku na hulajnodze. To do tej pory najpoważniejszy przypadek w mazowieckim centrum urazowym. Na co dzień ofiary elektrycznych hulajnóg przyjeżdżają tu ze skręconymi stawami skokowymi, złamanymi rękami i urazami głowy.
Czytaj także: Jaką drogą podążą elektryczne hulajnogi?
Śmiertelne zagrożenie
– Obrażenia są podobne jak przy wypadkach rowerowych. Najczęściej to rany tłuczone głowy i rany łuków brwiowych – mówi Roman Badach-Rogowski, przewodniczący Krajowego Związku Zawodowego Pracowników Ratownictwa Medycznego. – Może jednak dochodzić do złamań czaszki i krwiaków wewnątrzczaszkowych. Istnieje duże ryzyko złamania podstawy czaszki, które stwarza śmiertelne zagrożenie. Uderzenia o krawężniki, wystające elementy mogą się skończyć śmiercią – dodaje.
– To jeden z najniebezpieczniejszych środków lokomocji. Także dlatego, że Polacy nie nauczyli się jeszcze na nim jeździć – podkreśla prof. Bogdan Koczy, ortopeda i dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Chirurgii Urazowej w Piekarach Śląskich, do którego trafiają ranni z całej aglomeracji katowickiej. – Część osób używających hulajnóg do przemieszczania się uważa, że – jak w grze komputerowej – wsiądzie i pojedzie. Tymczasem do jazdy trzeba się przygotować. To pojazd, który przy dużej mocy ma bardzo małe koła. Wystarczy mała nierówność terenu, jakiś kamyk, i hulajnoga gwałtownie hamuje albo zmienia kierunek, a człowiek spada z niej z prędkością 25 km/h – tłumaczy prof. Koczy
Jak rower czy motor?
Obecne przepisy nie nadążają za fenomenem, jakim są tysiące elektrycznych hulajnóg, które można wypożyczyć w największych miastach Polski.