Analizy Departamentu Pracy dotyczą listopada ubr. W tym miesiącu roczny wskaźnik ofert pracy osiągnął poziom 4 milionów i osiągnął najwyższy poziom od marca 2008 roku. Otwieranie nowych miejsc pracy na tym poziomie jest w USA uważane za przejaw normalnej sytuacji na rynku zatrudnienia. Także wskaźnik osob rezygnujących z pracy wyniósł w listopadzie 1,8 proc. (2,4 mln w skali rocznej) i rownież był najwyższy od pięciu lat. Również i te dane są uważane za symptom normalizacji. Pracownicy zwykle składają wymówienia, gdy znajdują następne, lepiej płatne zajęcia, albo są przekonani, iż znajdą je w dającej się przewidzieć przyszłości.
Do normalnego poziomu zaczął się zbliżać także stosunek liczby bezrobotnych na każde wolne miejsce pracy. W listopadzie wynosił on 2,7 osoby na każdą ofertę pracy, podczas gdy w najbardziej kryzysowym 2009 roku osiągnął on nawet wysokość 6,7 osoby na nowe miejsce pracy. W normalnych czasach stosunek ten wynosi 2:1.
Rynek pracy w USA wciąż jest jednak pełen paradoksów. W całym ubiegłym roku liczba oferowanych miejsc pracy wzrosła aż o 5,6 proc. Jednak liczba zatrudnionych zwiększyła się zaledwie o 1,7 proc. To zjawisko ekonomiści tłumaczą dwojako. Po pierwsze część ofert nie okazała się wystarczająco atrakcyjna dl potencjalnych pracowników, bo spora część nowo tworzonych miejsc pracy dotyczy niskopłatnych zajęć. Po drugie – stanowiska dla profesjonalistów często pozostają nieobsadzone z powodu braku wysokowykwalifikowanych pracowników.
Dane Departamentu Pracy opublikowano już po rozczarowującym raporcie na temat kondycji rynku pracy w grudniu ubr. Stopa bezrobocia co prawda spadła do 6,7 proc., ale gospodarka USA wytworzyła w ostatnim miesiącu 2013 roku tylko 74 tys. miejsc pracy, co było najgorszym wskaźnikiem od trzech lat. Wielu ekonomistów uważa jednak, że mieliśmy do czynienia ze statystyczną anomalią, wywołaną m.in. przez ostry atak zimy na sporych obszarach USA.
Tomasz Deptuła z Nowego Jorku