Może to wynikać z kilku czynników. Jednym z nich jest z pewnością fakt, że mamy rynek pracownika, który stawia warunki i postępuje jak chce. Innym powodem jest wychowanie młodego pokolenia nie przez rodziców, ale w sieci, czyli nigdzie i przez nikogo. Niezależnie od powodów mamy do czynienia z falą złego wychowania, której nie widziałem w minionych dziewięciu latach prowadzenia biznesu rekrutacyjnego.
Odnoszę niekiedy wrażenie, że u młodych ludzi powiedzenie „dzień dobry" i „do widzenia" stało się kulturowo niemile widziane. Zazwyczaj witając się z kandydatem, podaję rękę, mówię odpowiednią formułę powitalną i się przedstawiam. W odpowiedzi coraz częściej z tamtej strony słyszę nieartykułowany zestaw dźwięków będących prawdopodobnie przywitaniem i może nawet imieniem oraz nazwiskiem, ale głowy nie dam sobie uciąć. Na szczęście większości CV towarzyszą zdjęcia, co pozwala sprawdzić, czy aby na pewno siedzi przede mną właściwa osoba. Podanie dłoni metodą „na zdechłego śledzia" wzbudza mój niepokój, bo od razu się zastanawiam, czy dana osoba nie zemdleje za chwilę i nie przyjdzie mi jej reanimować. Na koniec następuje wyjście bez podania dłoni (może to i lepiej, bo „zdechły śledź" wzbudza moją odrazę) i często z jakimś hasłem rzuconym w przestrzeń biura, ale niekoniecznie do mnie jako rozmówcy.