Aubrey McClendon, szef Chesepeake Energy, pożyczył 500 mln dolarów od akcjonariusza swej firmy. Za to niefrasobliwe łączenie spraw prywatnych i firmowych trafił na listę najgorszych prezesów 2012.

Zarówno wpadka McClendona, jak też znaczna część błędów popełnianych przez innych uczestników listy, swój początek może mieć w syndromie, na który zwracają uwagę eksperci od zarządzania. Otwarcie mówią o CEO-itis, co można określić jako prezesoza albo syndrom prezesa, a bardziej swojsko jako uderzenie wody sodowej do głowy. Eksperci cytowani przez dziennik „The Wall Street Journal" wymieniają kilka objawów tego „schorzenia arogancji dotykającego osoby na najwyższych stanowiskach". Wśród nich jest tendencja do izolacji (w niedostępnym gabinecie ,  przekonanie, że jest się mądrzejszym od innych, forowanie potakiwaczy, awersja do zmiany – nawet w obliczu porażki, oraz słabość do wielkopańskiego stylu przy łączeniu prywatnych interesów ze służbowymi. W sumie przekonanie, że jest się „boskim darem dla świata" – jak puentuje w rozmowie z „WSJ" Richard Boyatzis, profesor psychologii na Case Western University. Badacze ostrzegają, że szefowie dotknięci syndromem prezesa mimo wcześniejszych sukcesów często ponoszą porażki i są zagrożeni szybką utratą stanowiska.

Carol Dweck, profesor psychologii  na Uniwersytecie Stanford, podkreśla, że top menedżerowie z rozdmuchanym poczuciem wyższości powtarzają uparcie działania długo po tym, jak przestały one przynosić pożądane efekty, bo nie zwracają uwagi na zmianę warunków. Jak uniknąć syndromu prezesa? Zdaniem ekspertów warto mieć w otoczeniu i nagradzać ludzi, którzy mają odwagę sprzeciwić się szefowi.Przydaje się też nieformalna grupa doradców, dobry coach biznesu, albo życiowy partner, który potrafi  wcześniej dostrzec i zwrócić menedżerowi uwagę na niebezpieczne objawy.