Przypadek 21-letniego Moritza Erhardta, który w sierpniu ub. roku zmarł nagle pod koniec siedmiotygodniowego stażu w Bank of America's Merrill Lynch, zbulwersował media i polityków. Wywołał też kilkutygodniową dyskusję na temat warunków pracy w czołowych bankach inwestycyjnych, gdzie kilkunastogodzinny, a niekiedy nawet 20-godzinny dzień pracy nie jest ponoć niczym niezwykłym, podobnie jak pracujące weekendy.
Potem dyskusja ucichła, a gdy opublikowane w listopadzie wyniki śledztwa wykazały, że przyczyną śmierci Erhardta był atak epilepsji (którą stażysta ukrył przed swym pracodawcą), wydawało się, że na tym sprawa się zakończy. A jednak nie. Jak ostatnio ujawnił dziennik „The Wall Street Journal", banki inwestycyjne zabrały się do reformy swych programów praktyk, łagodząc też wyśrubowane normy dla początkujących pracowników.
Co prawda byli stażyści i pracownicy przyznają, że do ekstremalnych godzin pracy nikt ich formalnie nie zmuszał – jednak skutecznie robiła to nieformalna presja konkurencji i rywalizacji o ofertę stałej pracy, a potem podwyżki.
Chętnych do wyścigu szczurów jest sporo, bo nawet po kryzysie pracownicy banków inwestycyjnych na biedę nie narzekają. Według „WSJ" początkujący analitycy mogą liczyć na 70 tys. dolarów rocznej pensji, a wraz bonusami na 140 tys. Tyle że w zamian muszą się przygotować na 100 godzin pracy tygodniowo.
100 godzin tygodniowo pracują przeciętnie początkujący specjaliści w czołowych bankach inwestycyjnych