Do zdarzenia doszło w zeszły wtorek. Poseł przekroczył dopuszczalną prędkość o 58 km/h, co oznacza, że powinien otrzymać mandat i punkty karne, za to mógł stracić prawo jazdy. Do niedawna obowiązywały restrykcyjne pod tym względem przepisy i dokument był odbierany bezwzględnie. Po tegorocznej nowelizacji dopuszczalne jest odstępstwo od tego, w przypadku kierowcy, który "działał przy tym w stanie wyższej konieczności, w celu uchylenia bezpośredniego niebezpieczeństwa grożącego dobru chronionemu prawem, jeżeli niebezpieczeństwa tego nie można było uniknąć inaczej, a poświęcone dobro w postaci bezpieczeństwa na drodze przedstawiało wartość niższą od dobra ratowanego".
Dowiedz się więcej: Przekroczysz prędkość o 50 km/h – nie zawsze stracisz prawo jazdy
Jak informuje TVN24, po zatrzymaniu pojazdu, kierowca, którym okazał się poseł Lech Kołakowski, wylegitymował się swoją legitymacją parlamentarzysty. - Nie miał ze sobą prawa jazdy, więc funkcjonariusze nie mogli odebrać posłowi dokumentu. W tej chwili toczą się w komendzie miejskiej policji w Łomży dwa postępowania administracyjne w tej sprawie - powiedział w rozmowie z portalem tvn24.pl nadinspektor Daniel Kołnierowicz, komendant wojewódzki policji w Białymstoku.
Portal twierdzi jednak, że według nieoficjalnych informacji prawo jazdy zostało zatrzymane, a później "rozgrzały się telefony" i funkcjonariusze musieli dokument zwrócić. Zdecydowanie zaprzeczył temu komendant Kołnierowicz.
- Absurd. Policjanci jechali radiowozem z wideorejestratorem, co oznacza, że ich interwencja została nagrana. Również notatki, z którymi się zapoznałem, mówią, że poseł nie miał po prostu ze sobą prawa jazdy. To naprawdę niemożliwe. Nie te czasy już, by ktoś wydzwaniał, aby pomóc VIP-owi w takiej sytuacji - tłumaczył.