To jedna z bardziej skomplikowanych inwestycji. Była realizowana również pod presją czasu, bo wiele lat zwlekano z jej rozpoczęciem. Za czasów PiS-u istniała poważna groźba utraty pieniędzy z Unii Europejskiej i trzeba było je ratować. Ekspertyzy wskazują na wiele ukrytych błędów systemowych i projektowych, które doprowadziły do pierwszej awarii. Trudno jest więc dziś wskazać jedną konkretną winną firmę, czy osobę. Przeglądy niczego nie wykazały, natomiast druga awaria dowodzi, że ukrytych błędów było znacznie więcej i nie zostały one wcześniej wykryte. Szef wód polskich twierdził, że przesył może doznać awarii, ale nie przedstawił żadnych szczegółowych analiz na potwierdzenie swojej tezy. My spodziewaliśmy się, że stary kolektor może w przyszłości ulec awarii, dlatego rozpoczęliśmy prace nad przygotowaniem nowego kanału pod Wisłą. Nikt natomiast nie spodziewał się, że do kolejnej awarii dojdzie tak szybko. Jeszcze za wcześnie, by powiedzieć, czy przyczyną były wyłącznie ukryte wady starego systemu przesyłowego, czy dodatkowo wystąpiły błędy ludzkie. Prokuratura i CBA prowadzą śledztwo dotyczące pierwszej awarii i teraz zaczynają śledztwo w sprawie drugiej. Te służby wykażą, czy mieliśmy do czynienia z błędami. Mam nadzieję, że służby państwa zachowają przy tym elementarną bezstronność. Ale my również powołamy własną komisję.
Czy ma pan sobie coś do zarzucenia od strony nadzoru?
Po pierwsze warto pamiętać, że spółka ma swój Zarząd, nadzorowana jest przez jednego z wiceprezydentów, a ten przeze mnie. W zeszłym roku stanęliśmy na głowie, żeby naprawić stary rurociąg w trzy miesiące i część stupięćdziesięciometrowa została doprowadzona do porządku. W międzyczasie zajęliśmy się przygotowaniem projektu budowy nowego przesyłu . MPWiK podpisało umowę z dużą firmą niemiecką, która poddała szczegółowej analizie wszystkie możliwości nowego rozwiązania docelowego. Dzięki temu byliśmy gotowi wejść w fazę koncepcyjną. Nie zmarnowaliśmy tego roku i dlatego teraz jesteśmy gotowi rozpocząć prace nad tą inwestycją. Właśnie wpłynęły oferty od firm. Ten przewiert chcemy zrealizować w nadzwyczajnym tzw. awaryjnym trybie. Dzięki temu mamy szansę wybudować nowy przesył w kilka miesięcy a nie trzy lata, jak wcześniej planowaliśmy. Do tego potrzeba jednak zgody Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego, który gdy dochodzi do awarii wydaje dostosowaną do sytuacji decyzję, dzięki której można dokonywać naprawy w zupełnie innym trybie, bez potrzebnych zezwoleń. Do momentu drugiej awarii działaliśmy w standardowym trybie, stąd trzy lata, gdyż w tym trybie inwestycja wymaga wiele opinii, uzgodnień i zgód. Warto dodać, że już po wybudowaniu przesyłu trzeba uzyskać pozwolenie na rozwiązanie ostateczne, czyli podłączenie nowego kolektora do systemu wodno-kanalizacyjnego i ten proces również zajmie dużo czasu. Tak wygląda to od strony prawnej przepisy. Ale dziś najpilniejsze jest zatamowanie przepływ ozonowanych ścieków do Wisły, a więc most pontonowy, po którym poprowadzimy przesył tymczasowy.
Czy mieszkańcy stolicy pijący wodę z kranu ryzykują zdrowiem? Minister Dworczyk powiedział, że nie jest tak odważny i nie zaryzykowałby wypicia warszawskiej kranówki.
To nonsens. Może Pan Minister nie wie, że awaryjny zrzut ścieków jest na samej granicy Warszawy, a ujścia wody pitnej są 10 kilometrów powyżej tego zrzutu. Woda w stolicy jest bezpieczna, dokładnie tak samo, jak była rok temu, przy pierwszej awarii. Wisła nadal płynie w tę samą stronę. Natomiast poniżej tego zrzutu ścieki są ozonowane, więc jeżeli chodzi o zagrożenie bakteryjne, to ono jest zlikwidowane prawie do zera. Występują jednak innego rodzaju zagrożenia. Zanieczyszczenia mogą się zbierać w zakola. Według pomiarów sprzed roku wynika, że zagrożenia nie było już w Płocku, nie mówiąc o dalszym biegu Wisły. Wbrew temu co słyszymy, nie mamy do czynienia ze spektakularną katastrofą ekologiczną, choć oczywiście nie możemy problemu bagatelizować. Przed 2007 rokiem wszystkie ścieki były spuszczane do Wisły i nikt nie mówił o katastrofie. Miesiąc temu doszło do wycieku szkodliwych substancji z Orlenu pod Płockiem i nikt nie robił z tego wielkiego problemu, nikt też nie wpadł na to, żeby premiera, ani nawet ministra obarczać odpowiedzialnością. Propaganda rządowa z problemu próbuje zrobić apokalipsę, ale to czysta rozgrywka polityczna.
Czy w tym przesyle mogło dojść do sabotażu?