23 grudnia mijają dwa lata, od czasu gdy Lech Kaczyński stanął przed Zgromadzeniem Narodowym i złożył przysięgę. Od tego dnia toczy się dyskusja, jaką rolę ma odgrywać prezydent. Przez dwa lata Kaczyński miał ułatwione zadanie: rządy sprawowało PiS, premierem był jego brat. Dopiero po jesiennych wyborach, w których wygrała PO, sytuacja się skomplikowała.
Kim ma być prezydent? – To wielka niewiadoma polskiego systemu politycznego – mówi Jarosław Flis, specjalizujący się w badaniach mechanizmów władzy. – Wiadomo, dlaczego Kaczyński został wybrany: jako ten, który był promotorem dokonania rzeczywistej zmiany w Polsce. Problem w tym, że prezydent nie ma narzędzi, by tej zmiany dokonać – dodaje.
Jego zdaniem w tej sytuacji groźby głowy państwa, że będzie ostro reagowała na złą politykę rządu, na nic się zdają. – Jako „narodowy figurant” rozdziela tylko medale i ewentualnie rzuca kłody pod nogi premierowi. Ma w ręku nominacje ambasadorów czy generałów, ale to nie jest rzeczywista władza. On nie może zmienić oblicza kraju, to może zrobić tylko premier – uważa Flis.
Ambicje Kaczyńskiego powodują zatem, że ton prezydenturze nadają jego relacje z kolejnymi premierami. Były w niej trzy etapy: PiS-owskie Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego oraz obecny – lidera PO Donalda Tuska. – Za Marcinkiewicza sytuacja była dla prezydenta o tyle niekomfortowa, że premier przejął rolę przynależną prezydentowi: bycia tzw. przywódcą wspólnotowym, dającym się ludziom kochać – ocenia Flis. Według niego do zgrzytów dochodziło, bo Marcinkiewiczowi zależało na opinii Polaków bardziej niż na realizacji zadania, a Kaczyńskiemu – odwrotnie. – Prezydent był zdominowany przez Marcinkiewicza, który wybił się na niezależność i w efekcie musiał odejść – ocenia socjolog.
Później Kaczyński też pozostawał w cieniu wyrazistego premiera Jarosława Kaczyńskiego. Ale tym razem mocno mu kibicował.